piątek, 27 czerwca 2014

Typowa apteczka w nietypowy sposób cz. I

Ostatnim czasem zaniedbaliśmy naszego bloga. Dopadła nas sesyjna zawierucha, kolejne zaliczenia i poprawki a co za tym idzie nieprzespane noce, kawa pita wiadrami... Cóż, niezbyt ciekawy okres dla każdego studenta. Szał egzaminów, niezależnie od ich wyników, powoli chyli ku końcowi. Łapiąc chwilę oddechu, postanowiłem napisać obiecany już artykuł o apteczkach pierwszej pomocy. Nie będzie to jednak kolejny banalny artykuł o tym, jak ważny jest element wyposażenia i co ona powinna zawierać. W internecie znajdziemy setki tego typu artykułów. Dlatego ja podejdę do tematu w sposób nietypowy, powiedziałbym survivalowy. Artykuł podzielę na dwie części: najpierw opowiem o mniej znanym, aczkolwiek przydatnym wyposażeniu, a następnie w jaki jeszcze sposób można użyć zawartości apteczki i bynajmniej nie mam tu na myśli tamowania przecieków i łatania dziur w naszym ciele. ;)


Co więc możemy wsadzić do apteczki oprócz bandażu i olbrzymiego zapasu plastrów (te akurat w czasie wędrówki przydają się zawsze i w dużych ilościach)?


1. Pierwszą propozycją doposażenia apteczki jest koc ratunkowy (albo jak kto woli folia NRC). Jest to cienka folia, która z jednej strony jest srebrna, a z drugiej złota. Ta pierwsza ekranuje ciepło, a druga je przepuszcza. W efekcie w zależności, którą stroną przykryjemy poszkodowanego, folia będzie go chronić przed hipotermią (wychłodzeniem) lub hipertermią (przegrzaniem). Zaletą koca ratunkowego jest to, że jest lekki, a złożony ma objętość tabliczki czekolady. Na własnej skórze przekonałem się o skuteczności tego sprzętu. W 30 stopniowym upale owinąłem się taką folią NRC - już po paru minutach leżenia, temperatura pod nią była co najmniej 10 stopni mniejsza niż na zewnątrz.
Koce ratunkowe są często używane przez profesjonalne służby ratunkowe. Złota strona przepuszcza ciepło do środka, a srebrna utrzymuje ciepło w środku.

2. Tabletki do uzdatniania wody - przydatne, jeśli z jakichś powodów będziemy musieli pić wodę z podejrzanego źródła np. z jakiegoś niezbyt czystego strumienia. W takiej wodzie mogą występować m.in. pasożyty, co może się niekorzystnie odbić na naszym zdrowiu. Jedna taka tabletka wystarczy na ok. 1-2 litra wody, wybije wszystkie niepożądane formy życia i po ok. pół godzinie woda będzie nadawała się do picia.


3. Namiot ratunkowy - podobnie jak koc ratunkowy jest lekki i zajmuje tyle miejsca co zwykła tabliczka czekolady. W sytuacji awaryjnej może być niezwykle użyteczny, co prawda wejdzie tam tylko jedna osoba, ale uchroni nas przed deszczem i zapewni jakąkolwiek izolację termiczną. Poza tym jest doskonale widoczny w terenie, co może ułatwić ratownikom odnalezienie nas.



Doskonały element wyposażenia turysty - lekki, nie zajmujący cennego miejsca w plecaku, użyteczny w sytuacji awaryjnej (i nie tylko).




4. Igła - nic specjalnie nadzwyczajnego, lecz rzadko widuje je się w apteczkach. Przydają się chociażby do wydłubania drzazgi.

5. Plaster na szpulce, nożyczki, flamaster - o użyteczności nożyczek w apteczce przekonał się każdy, kto zabrał na szlak plater w postaci jedno metrowej taśmy i próbował uciąć kawałek tępymi nożyczkami ze scyzoryka. Data i godzina założenia opatrunku napisana flamastrem na kawałku szpulkowego plastra może być cenną informacją dla lekarza zajmującego się poszkodowanym.


~Czarek

niedziela, 22 czerwca 2014

Spacer niedzielny - relacja :)


Obiecałem i słowa dotrzymuję. :) Czas na relacje z dzisiejszego spaceru. Na początek mała metryczka:

 Skąd: Olkusz
 Dokąd: Skała
 Kilometraż: 26,6 km
 Skład: Osin

O uszy obiła mi się informacja, że przebieg Szlaku Orlich Gniazd zmienił się znacznie w związku z budową obwodnicy Olkusza, jednak nie mogłem znaleźć nigdzie informacji na ten temat. Postanowiłem więc, że sam wybiorę się w te rejony i zobaczę, co, gdzie i jak.

Plan wycieczki powstał szybko i był banalnie prosty: odnaleźć się z czerwonym szlakiem w okolicach Olkusza, a następnie jak po sznurku zajść do Ojcowskiego Parku Narodowego i dalej do Skały, by następnie spokojnie pojechać sobie do akademika w Krakowie.
Pozostało jeszcze plan wcielić w życiu. Ze względu na trwające sesje i ogólny rozgardiasz z tym związany, nie udało mi się znaleźć kompana. Tak jak Czarek, nie lubię podróżować sam, lecz tym razem nie mogłem sobie odpuścić okazji dotlenienia szarych komórek przed sesją. :)

***

Wstałem o 7 rano i zwlokłem się z łóżka. Chciałem jechać autobusem o 8:10, ale jak na złość łóżko było wygodne, a klucze do akademika wyparowały (okazało się, że zostawiłem je w Krakowie). Koniec końców wyszedłem po 8 rano. Złapałem autobus 27, który właśnie przejeżdżał przez moje osiedle i 10 minut później czekałem już w centrum Dąbrowy Górniczej na busa do Olkusza. W międzyczasie miałem okazję uratować biednego gołębia, który zaplątał się w reklamówkę (ludzie - na miłość boską! Cokolwiek sądzicie o gołębiach, nie śmiećcie! )


O 8:45 wsiadłem w busa, a ok. 9:15 wysiadłem na przystanku w Olkuszu, naprzeciw osiedla o charakterystycznych niebieskich dachach, czyli tak zwanych smerfach. :)

Poranek był rześki, więc szło się dobrze. Chwilę później byłem już na skraju lasu, okalającego Olkusz. 

Dotarłem do miejsca, gdzie dawniej wchodziło się na SOG. Po znacznikach nie zostało ani śladu. 
Przeszedłem przez tory tuż obok tabliczki z napisem, że to zabronione (Absurdem jest tu to, że właśnie tamtędy biegł szlak) i już po chwili spotkałem się ze sprawczynią całego zamieszania - świeżutką obwodnicą Olkusza.

Minąłem Olewin. Na skraju lasu znalazłem pozostałości po starym przebiegu szlaku.
W końcu udało mi się odnaleźć szlak, który najwyraźniej omijał obwodnicę od północy. Trzeba będzie poszukać jakichś nowych map. Czerwona jedynka (SOG figuruje podobno pod tym numerem w rejestrze szlaków) jest jednym z najlepiej oznakowanych szlaków. W środku lasu można spotkać takie oto tabliczki:


A przede mną:
Pogoda była w kratkę. Raz kropiło, raz świeciło słońce. Nie mogłem jednak narzekać. Szło się wyśmienicie, a szybkie tempo, jakie sobie narzuciłem, chroniło mnie przed chłodem :)
Widoki stawały się coraz piękniejsze.

Jak do tej pory nie spotkałem żywej duszy na szlaku. No może poza paroma, pasącymi się krowami.

Obserwując fascynujące życie krów, zagapiłem się i na moment zgubiłem szlak, wchodząc w Sułoszowę Trzecią. Wróciłem wzdłuż szosy wojewódzkiej nr 773 i przy granicy Kosmolowa, wkroczyłem w otulony lasem wąwóz.


Szlak wyraźnie zdziczał, a ja musiałem brnąć po kolana w mokrej trawie, zaprzyjaźniłem się z rosą bardziej, niż bym sobie tego życzył. Po przeprawie przez najgorsze chaszcze, moje nogi wyglądały tak:
Minąłem Zadole Kosmolowskie i rozpocząłem malowniczy odcinek szlaku, ciągnącego się wzgórzami, otaczającymi Sułoszową.




W końcu nadszedł czas na zakręt o 90 stopni w lewo i skierowania swoich kroków do Sułoszowej. W oddali wypatrzyłem wieżę kościoła. Do wsi, schodziło się wąskim i zarośnięty traktem, zanurzonym w parowie. Moje buty dzisiaj nie wyschną - pomyślałem. ;)

Neogotycki kościół pw. Serca Jezusa jest siedzibą parafii założonej w 1315 roku, kiedy wybudowano pierwszy drewniany kościół. Przez swoją długą historię, służył duchowości sułoszowian. W poł. XVI w. został przemianowany na zbór kalwiński przez miejscowego możnowładcę Stanisława Szafrańca. Obecny  murowany kościół został wybudowany w latach 30. XX w. Dla turystów podróżujących SOG-iem wyznacza on 30 km do/od Krakowa.
Pozostało mi przejść przez Sułoszowę Pierwszą. Może nawet wstąpić na ożywcze piwko :D Nie, takie bachanalia później.


A oto Prądnik, niepozorna rzeczka, która wydrążyła sobie jedną z najpiękniejszych dolin na Jurze:

Odsłaniając tym samym sztukę natury:

I w końcu dotarłem do granic OPN-u. Do niedawna najmniejszy park narodowy w Polsce, został założony z inicjatywy prof. W. Schaffera, uchwałą rady ministrów z 14 stycznia 1956 roku. Miejsce to jest bliskie memu sercu. Spędzałem tu każde wakacje od urodzenia, przesiadując w domku pozostałym po moich pradziadkach. 
Symbol parku jest nieprzypadkowy. Ok. 3/4 gatunków występujących w Polsce nietoperzy mieszka właśnie tutaj.

Zamek w Pieskowej Skale jest jednym z najlepiej zachowanych renesansowych zamków w Polsce. To tutaj kręcono sceny do takich filmów jak Szkoła Żon, czy Janosik. Z miejscem tym jest związane wiele legend i podań, między innymi makabryczna historia o szlachcicu Szafrańcu, znanego z okrucieństwa wobec swoich poddanych i jego rzekomym skarbie ukrytym w podziemiach zamku. ;) 

W zamkowym parku przyszedł czas na małą przekąskę. Nic tak nie poprawia morale, jak domowa pizza zrobiona przez babcię. :)

Szybki popas i ruszyłem w dalszą drogę. Ścieżka kluczy przez las, by po chwili wyjść na asfaltową drogę.



Droga ta prowadzi na Słoneczną Górę, jedno z wielu wzgórz, otaczających dolinę Prądnika.

Z góry prowadzi trakt przez gęsty las. Zszedłem do doliny, gdzie odwiedziłem rodziców, którzy wyjechali na długi weekend do wspomnianego już domku letniskowego.  





Trzy godziny odpoczynku, karczek z grilla i zimne piwko dały mi siły na ostatni odcinek dzisiejszej wycieczki.
Na początek długa droga w górę.




Pożegnałem się ze SOG-iem i rzuciłem ostatnie spojrzenie na OPN:

Pozostało dojść do Skały. Najpierw dróżką w dół, potem ulicą w górę.


Na granicy miasta, powitała mnie koza :)
 Jeszcze chwila...
 ... i dotarłem. 26,6 km na liczniku.
 Pozostało złapać busa i pojechać do Krakowa.


Podsumowując: pogoda świetna, warunki świetne, cud, miód i orzeszki. Tylko gęby nie było do kogo otworzyć. Dobrze, że udało mi się chociaż z rodzicami zobaczyć. :) Baterie podładowane. :) 

~Osin



Pokaż Spacer niedzielny (22.06.2014) na większej mapie

sobota, 21 czerwca 2014

Jak przygotować wyprawę?

Przygotowanie jakiejkolwiek wyprawy nie jest rzeczą trudną, czasem jest to najłatwiejsza rzecz związana z daną wyprawą. Każdy kolejny etap stawia przed nami inne wyzwania i trudności, przez które musimy cierpliwie przebrnąć, jeśli chcemy osiągnąć cel. Jednak ten początkowy etap, polegający najczęściej na spędzeniu kilku godzin lub dni nad mapą i na znalezieniu jak największej ilości informacji o danym miejscu czy regionie, nawiązaniu kontaktu z ludźmi, którzy już byli tam, gdzie my właśnie chcemy dotrzeć, może mieć kluczowe znaczenie dla powodzenia i bezpieczeństwa całej ekspedycji. Dlatego warto wiedzieć na co zwrócić uwagę. Przeanalizujmy po kolei wszystko, co może nas czekać od momentu, kiedy postanowimy się gdzieś ruszyć do momentu, gdy wreszcie wyruszymy w drogę.



1. Pomysł
Ten pojawia się nagle i w różnych sytuacjach. Często też potrafi siedzieć w nas latami, obijać się o szare komórki na samym końcu naszych myśli, aż w końcu, wybuchnąć niczym granat z opóźnionym zapłonem i całkowicie przejąć nad nami kontrolę. Po prostu nie umiemy przestać myśleć o naszej wyprawie.Wtedy wiemy już, że choćby nie wiadomo co się działo, musimy nasz pomysł wprowadzić w życie.



2. Planowanie
Pewnego dnia wracamy z pracy czy z uczelni z nowiuśką mapą kupioną po drodze, rozkładamy ją na biurku, czy nawet na podłodze, jeśli mamy za małe biurko. Przyglądamy się jej przez dłuższą chwilę, chłoniemy nazwy szczytów, miejscowości... Cały plan naszej podróży powstaje sam, jak za dotknięciem różdżki (przynajmniej tak jest zawsze w moim wypadku. Patrzę przez 15 minut i już wiem, jak to wszystko ma dokładnie wyglądać). Przyjedziemy pociągiem w to miejsce... Pójdziemy tędy... Tam rozbijemy obóz... Zdobędziemy ten szczyt. A potem zejdziemy do schroniska... W tym momencie chwytamy za telefon i dzwonimy po znajomych (albo, jak w naszym przypadku, gdzie wszyscy jesteśmy porozrzucani w różnych miejscach, zakładamy grupę na Facebooku). Potem w czasie spotkania, w najbliższym wolnym terminie przedstawiamy nasz złoty plan wszystkim zgromadzonym i... tu możemy natrafić na pierwsze trudności. Część osób nie może, część twierdzi, że się nie nadaje, a następni znajdą jeszcze setki innych powodów, przez które nie mogą z nami wyruszyć. Warto mieć takich ludzi - zapaleńców jak my sami. Wyciągasz przed nimi mapę, pokazujesz im co planujesz i widzisz ten znaczący błysk w oku - chociaż na nich możesz liczyć. Czasem trzeba pożonglować terminami, czasem skrócić o parę dni całą wyprawę... taki los. W tej chwili mamy już pomysł, mniej więcej ogarnięty plan i co najważniejsze - ekipę. Oczywiście można podróżować samemu, ale osobiście tego nie lubię - czuję się wtedy osamotniony, a że jestem towarzyskim zwierzątkiem, to lubię otworzyć do kogoś gębę, powygłupiać się z kimś, pośmiać się, pośpiewać przy ognisku...



3. Logistyka
W tym miejscu przekraczamy magiczną barierę między wyprawą "na papierze", a prawdziwym projektem, za którego organizację zabieramy się już na 100%. Skoro już wiemy co, kiedy i z kim chcemy robić, trzeba jeszcze ogarnąć jak to zrobić. Ktoś mógłby powiedzieć, że zrobiliśmy to już na etapie planowania. Wciąż jednak pozostaje kwestia tego jak dostać się w miejsce, z którego wystartujemy, gdzie i jak będziemy spali, gdzie będziemy dokonywać zaopatrzenia. Człowiek pije w ciągu dnia ok. 2 l płynów. Przy 5-dniowym wypadzie wypije ok. 10 - 12 litrów, czyli będzie musiał dopakować tyle samo kilogramów (1 l wody waży 1 kg) do plecaka. Pamiętam, jak w tamtym roku z Osinem przeszliśmy w ciągu jednego dnia 30 km przy takiej temperaturze, że gdy pod wieczór termometr zatrzymał się na 27. kresce powyżej zera, to dla nas był to już przyjemny chłodek. Wyżłopałem wtedy ponad 5 litrów płynów wszelakich. Przy takich warunkach zapas na 5 dni to ok. 30 l wody na głowę. A gdzie miejsce na sprzęt? Dlatego, w miarę możliwości, najlepszym pomysłem (doskonale sprawdza się w Polsce) jest zaplanowanie trasy tak, aby przynajmniej raz na 2-3 dni można było uzupełnić zapasy.




4. Plan B
I to jest chyba najważniejszy punkt tego artykułu. Doświadczenie w mojego wieloletniego włóczenia się po górach, skałkach wszelakich szlakach (zaczynałem jeszcze w podstawówce - z dziadkiem włóczyliśmy się i po Tatrach i po Jurze Krakowsko - Częstochowskiej i wszędzie indziej gdzie się dało. Mam piękne wspomnienia z tych naszych eskapad, a duch włóczykija żyje we mnie do dziś) nauczyłem się przestrzegać zasady: "Bądź optymistą, ale planuj co najgorsze". W czasie każdej wyprawy jest milion rzeczy, które mogą nawalić. Każda wyprawa jest jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna. Dlatego też ciężko jest opisać wszystko co nam się może przytrafić po drodze i jak wtedy reagować. A zgodnie z prawami Murphy'ego, jeśli coś może nawalić, to na pewno nawali i zrobi to w najgorszym możliwym momencie. Tutaj też może być przydatny kontakt z innymi, którzy byli gdzieś tam przed nami. Oni mogą zwrócić naszą uwagę na zagrożenia, z jakich nie zdawaliśmy sobie sprawy, a przez to pomóc nam w przygotowaniach.
W przypadku naszej wyprawy W.I.N.O. plan B wygląda następująco: przez znacząco większą część trasy łatwo możemy się dostać do jakiejkolwiek cywilizacji, a w ciągu dnia mijamy co najmniej jeden "punkt ewakuacji", czyli punkt skąd łatwo komunikacją publiczną wrócić do domu lub dopiero dołączyć do nas. Jedynym punktem, skąd ciężko będzie dotrzeć o własnych siłach w stosunkowo krótkim czasie, jest schronisko w dolinie Roztoki. Jednak mamy zarezerwowany pokój na dwa dni, więc jak ktoś nie będzie chciał iść na Rysy, może poczekać na nas w schronisku, albo wybrać inną trasę na ten dzień. Oczywiście mamy dobrze wyposażone apteczki, także zostawimy informację naszym bliskim, gdzie mają nas szukać w razie problemów. Sklepy mijamy często. Będziemy mieli ze sobą zestaw krótkofalówek, które podczas ataku na Rysy będą w rękach osób otwierających i zamykających kolumnę. Jeśli część grupy postanowi się wycofać w trakcie podejścia, krótkofalówki teoretycznie powinny zapewnić nam łączność radiową między Mokiem, a szczytem - będziemy więc mieli ciągłą łączność radiową. Aktualnie prowadzimy dyskusje na forach internetowych z innymi osobami, które przed nami zdobyły ten szczyt.




5. Koszty
... to temat, który rozbiła się już nie jedna wyprawa. Warto ograniczać koszty wyprawy, jednak są rzeczy, na których oszczędzać nie warto:

  • Apteczka pierwszej pomocy - ta przydaje się rzadko, lub wcale (tego Wam i sobie życzymy). Jednak ona musi być zawsze porządnie zaopatrzona, bo od niej może zależeć czyjeś życie, także Wasze i Waszych przyjaciół. Dokładnemu jej wyposażeniu pewnie poświęcimy osobny artykuł.
  • Buty - wyobraź sobie, że jesteś w wysokich górach, wspinasz się po skałach, które są ostre i łatwo można się poranić. W tym momencie odpada Ci podeszwa... Dlatego lepiej zainwestować w solidny sprzęt.
  • Plecak - ten sam przykład. Jeśli będziesz na stromym odcinku zabezpieczonym łańcuchami - prawdopodobnie nie dasz rady znieść plecaka na dół. Trzeba będzie go zostawić... Poza tym zły plecak, to tortura dla Ciebie i Twojego kręgosłupa przez cały okres wyprawy.
  • Namiot - to zazwyczaj inwestycja wielosezonowa. Przy czym można kupić najtańszy namiot w hipermarkecie, z  którym będą wieczne problemy i który po 2-3 sezonach się rozleci (wierzcie mi, namioty potrafią być upierdliwe), a można kupić namiot za większą sumkę, w dobrym sklepie sportowym i mieć święty spokój, dożywotnią gwarancję i świadomość, że prawdopodobnie Twoje wnuki będą mogły jeszcze z niego bez problemów korzystać.





6.Sprzęt i pakowanie
Ostatni etap przygotowywań i ostatni przed wyruszeniem.  Ten, którego ja najbardziej nie cierpię. Już tydzień przed (a czasem i wcześniej) zaczyna się latanie po sklepach, doposażanie się, a potem na samym końcu pakowanie... Prasowanie, składanie, dylematy czy brać coś, czy nie lepiej zostawić... brr.... Chwila, w której człowiek traci cały zapał, zaczyna się zastanawiać, po co to robi i ma ochotę rzucić to wszystko w kąt i olać całą wyprawę. Ale potem lądujemy na ziemi obok naszego spakowanego plecaka i po krótkim odpoczynku człowiek znów nie może się doczekać chwili, kiedy postawi pierwszy krok w kierunku przygody....


***

Podsumowując: dobrze przygotowana wyprawa to taka, która zakłada możliwość porażki i wcześniejszego wycofania się części lub całego zespołu. Taka, która nie oszczędza na kwestii bezpieczeństwa i w którą udajemy się w gronie osób, które nie tylko są dobrymi przyjaciółmi, na pomoc których zawsze możemy liczyć, ale też potrafią być odpowiedzialni za siebie i za innych.

~Czarek

czwartek, 19 czerwca 2014

5 sztuczek, których znajomość przydaje się w terenie


Na rozgrzewkę w tworzeniu postów na blogu postanowiłem opisać kilka sztuczek, które mogą być pomocne w terenie (i nie tylko). Zobaczcie sami.


1. Marsz na azymut
Sztuczka przydatna jest np. wtedy, gdy znajdujemy się na jakimś wzniesieniu i widzimy przed sobą cel - jako przykład weźmy jakąś charakterystyczną skałę. Problem polega na tym, że między nami a naszą skałą jest kawałek lasu, w którym możemy się zgubić. W tej sytuacji wystarczy wyznaczyć azymut za pomocą busoli. Najpierw za pomocą układu celowniczego ustawiamy ją odpowiednio na cel. Układ ten opiera się na tej samej zasadzie, co układ celowniczy karabinu szczerbinka - muszka - cel (trzy punkty w jednej linii). Następnie za pomocą lusterka ustawiamy tarczę busoli tak, żeby oznaczenie kierunku północnego pokrywało się z kierunkiem wskazywanym przez igłę. W końcu możemy odczytać kąt między północą a naszym kierunkiem marszu - to jest właśnie azymut. Sam marsz polega na tym, że idziemy przed siebie cały czas, utrzymując igłę na oznaczeniu północy na tarczy. Jeśli nie musimy wyznaczać samego azymutu, a kierunek marszu na jego podstawie postępujemy odwrotnie - najpierw ustawiamy azymut na tarczy busoli, potem orientujemy igłę względem oznaczenia północy i na końcu możemy jeszcze za pomocą przyrządów celowniczych określić obiekt na który będziemy szli (wtedy nie musimy patrzeć na busolę, ale nie zawsze tak się da zrobić. Istnieje niepisana zasada, że azymut zmienia się przy jakichś charakterystycznych punktach. To znaczy, że jeśli idąc na azymut i odliczając kolejne kroki wylądujecie pół metra przed słupem, to śmiało możecie przyjąć, że chodzi o ten słup. Metoda ta może być przydatna przy robieniu gier terenowych, wszelkich biegach na orientację, a także do zrobienia prostej i praktycznej mapy okolicy. Wystarczy zapisać kolejne azymuty i ilość kroków wykonanych w danym kierunku.

Tak wygląda współczesna busola:




2. Azymut zwrotny
Ta sztuczka może być przydatna, kiedy się zgubimy. Wystarczy odnaleźć miejsce z dobrym widokiem na okolicę i znaleźć dwa charakterystyczne miejsca, które są zaznaczone na naszej mapie, wyznaczyć azymuty na nie i dodać/odjąć 180 stopni. W ten sposób otrzymujemy dwa azymuty wsteczne. Teraz wystarczy poprowadzić linie zgodne z azymutami od tych miejsc charakterystycznych. My znajdujemy się dokładnie na ich przecięciu. Jeśli dodatkowo znajdujemy się przy drodze albo innej "linii terenowej" (pasmo górskie, rzeka, linia kolejowa itp.) sprawa jest jeszcze prostsza, gdyż wystarczy jeden azymut, a my znajdujemy się dokładnie na przecięciu linii azymutalnej z ową "linią terenową".



3. Określenie czasu, jaki nam pozostał do zachodu słońca
Mierzymy ile palców zmieści się między linią horyzontu a słońcem. Jeden palec to odpowiednik 15 minut (zatem cztery dają nam pełną godzinę). Pamiętaj, że ręka musi być całkowicie wyprostowana, inaczej otrzymany tą metodą czas nie będzie wiarygodny.



4.Wyznaczanie kierunków świata za pomocą zegarka
Wystarczy ustawić zegarek tak, żeby wskazówka godzinowa wskazywała słońce. Połowa kąta między wskazówką godzinową a godziną 12 wyznacza południe na półkuli północnej, a północ na półkuli południowej



5.Rozpalanie ogniska z mokrego drewna
Na ogół rozpalenie ogniska po deszczu stanowi problem. Mało osób wie, że drewno po deszczu zazwyczaj jest wilgotne na zewnątrz a suche w środku (mniejsze patyki będą mokre na wylot; świeże patyki będą całe wilgotne, bo są świeże; drewno, które poleży w wodzie, też się do niczego nie nada). Wystarczy przepołowić patyk/pieniek na pół, ze środka zestrugać trochę wiórów jako rozpałkę i narąbać "większych drzazg" i ognisko można rozpalać. Jak już je rozpalimy i wytworzy się żar można już palić drewnem mokrym, ale będzie dużo dymu (dym z ogniska oprócz tego, że gryzie w oczy to odstrasza komary i inne latające robactwo).

~Czarek