poniedziałek, 11 maja 2015

Od wyspy do wyspy... Cz. II

...Rozpoczęliśmy powolny marsz w dół. Tu pojawił się pewien problem - nie wziąłem czołówki. W takich chwilach człowiek docenia znaczenie dobrego sprzętu świecącego. Do dyspozycji mieliśmy jedynie słabą latarkę na korbkę.

Na szczytowej polanie wciąż było jasno, jednak jak tylko weszliśmy w las, ogarnęły nas egipskie ciemności. Ścieżyna, którą rzekomo miał prowadzić szlak, robiła się coraz węższa, aż w końcu zniknęła pod płatem śniegu. Za nim były już tylko krzaki. Po krótkiej przeprawie, las się skończył, a my wylądowaliśmy na szerokiej, gruntowej drodze, która wg. mapy okrążała szczyt.

Na szczęście, po krótkim marszu dotarliśmy do miejsca, gdzie droga krzyżowała się ze szlakiem. Hurra! Następne 50 minut spędziliśmy na mozolnym schodzeniu, stromą i śliską od błotach ścieżką w praktycznie całkowitych ciemnościach.

W końcu dotarliśmy na Przełęcz Gruszowiec, gdzie przekroczyliśmy drogę krajową 28. Przyznam szczerze byłem już wówczas wykończony i marzyłem o ciepłym łóżku. Czekała mnie więc niemiła niespodzianka - ośrodek rekolekcyjny gdzie czekał nas nocleg, nie mieścił się wcale na skraju wsi jak początkowo sądziłem, lecz niemal w połowie drogi na szczyt Śnieżnicy... koniec, końców padnięci trafiliśmy do pokoju, gdzie czekało na nas piętrowe łóżko i ciepłe pierzyny. :)

***
Nie ma to jak rozpocząć dzień, pożywną jajecznicą :)

Następnego dnia, gdy wróciliśmy na Przełęcz Gruszowiec i po zakupie wody w miejscowym barze, podjęliśmy dwie decyzje: po pierwsze - rezygnujemy z wejścia na Luboń Wielki. Po drugie - wchodzimy raz jeszcze na Ćwilin, tą samą drogą co wczoraj w nocy :). Tak też zrobiliśmy - chwilę później w pełnym słońcu pięliśmy się w górę, po stromej ścieżynie ku szczytowi. ;)

Widok na Ćwilina z Przełęczy Gruszowiec.

Woda i coś dla ochłody :) Jak na Kwiecień jest całkiem gorąco...

Niebieskim szlakiem ku niebu ;).

Spokojnie, będzie stromiej ;)

Las daje, chwile wytchnienia od upału.


Przejście szlakiem utrudniają powalone drzewa.


Docieramy do drogi, która wczoraj ułatwiła nam odnalezienie szlaku. Widać płaty śniegu ;)

Prawie na szczycie!

Widoczek na N-W.

A na szczycie czas na przerwę i zapoznanie się z prasą specjalistyczną -  a że o Dawidzie mowa, więc i "Bieganie" :)

Przepiękny widok na Gorce.

"Wysłużona" mapa Dawida - kupiona kilka dni wcześniej :D
Po ok. 30 minutowym postoju na szczycie wyruszyliśmy w dół żółtym szlakiem. Ten niestety też szybko zgubiliśmy... nie, nie zgubiliśmy - on po prostu przestał istnieć! Zgodnie z mapą, mieliśmy schodzić idealnie na zachód i po przejściu przez wspomnianą już kilkakrotnie drogę iść dalej prosto. Problem w tym, że droga którą szliśmy, kończyła się na skrzyżowaniu, które zamiast kształtu plusa, miało kształt litery T. Przed nami wyrosła ściana krzaczorów.
Las zdewastowała wichura - ale przynajmniej widoczek przepiękny. Na pierwszym planie: Lubogoszcz ;)

Po szybkim rekonesansie, postanowiliśmy zejść z Ćwilina w stronę południowo-zachodnią w kierunku najbliższej wsi, idąc siecią dróg pożarowych. W miarę możliwości trzymaliśmy się kolein, wyjeżdżonych przez traktory. Droga nie była wygodna - stroma i zasypana żwirem. W końcu po ok. godzinie wyszliśmy z lasu.
Łąka na skraju wsi.
Wkrótce, siedzieliśmy na przystanku we wsi Wilczyce, korzystając z cienia jaki rzucała wiata. Chwilę później czekała nas dobra wiadomość - w okolicy znajdował się tata Dawida. Zaproponował nam podrzutkę. Jako, że nie uśmiechało nam się maszerować ponad 10 km asfaltem do Mszany, przystaliśmy na propozycję. Chwilę później siedzieliśmy na pace dostawczaka w towarzystwie kilkunastu worków z ogórkami. ;)

Dawid wraz z ojcem udali się do Bochni, ja zaś zostałem wysadzony w Łapanowie, skąd busem wróciłem do Krakowa.

KONIEC


~Osin

niedziela, 10 maja 2015

Festung Krakau cz. 1.5 - czyli relacja na szybko ;)

Maj rozkwitł tysiącami kolorów, rozkwieciły się łąki, a młodzież szkolna przystąpiła do matur. Dla nas - studentów - oznacza to Juwenalia! Ale to nie tylko grillowanie i picie napojów wysokoprocentowych ;). To również godziny rektorskie (czyli wolne!), a te trzeba dobrze wykorzystać. W planie mieliśmy przejście kolejnego odcinka STK, jednak Dawidowi coś wypadło i musieliśmy zmodyfikować plan. Z dwóch nóg przesiedliśmy się na cztery kółka :). Zaraz po wykładzie z fizyki wpakowaliśmy się do auta Dawida i ruszyliśmy na północny Kraków.

Po krótkiej, ale miłej jeździe dotarliśmy do pierwszego z fortów jakie sobie na dziś zaplanowaliśmy. 

Fort pancerny 45a Bibice

Wybudowany w latach 1895-1897 wg. projektu inżyniera Emila Gołógórskiego miał na celu bronić międzypola fortów Zielonki i Węgrzce. Dziś ukryty jest w głębi zagajnika, kilka kilometrów na wschód od Zielonek. Samochód zostawiliśmy koło otaczających fort działek i po krótkim spacerze i przedarciu się przez krzaki dotarliśmy na miejsce.
Dawid, niczym Wołoszański w Tajemnicach XX w. ;)

Fort pancerny pomocniczy 45a Bibice.

Panorama.

Eksploracja ;)

Ponure wnętrza.

Bez latarek ani rusz.

Fort Pękowice i Fort 44 Tonie

Następny na trasie był fort Tonie. Niestety nie jest dostępny zwiedzającym:
Panorama naszego kokpitu i widok na bramę pod fortem Tonie.
 Na szczęście pobliski fort Tonie - jeden z najsłynniejszych - był dostępny.
Szlak Orlich Gniazd z perspektywy samochodu - czemu nie? ;)

Witamy w forcie 44a Pękowice.


Panorama fortu Pękowice wraz z Dawidem x 4 ;)
Fort Pasternik

Ten fort jest niestety na terenie wojskowym i nie można go zwiedzać. Za to warto odwiedzić pobliską strzelnicę sportową, gdzie za nieduże pieniądze, można postrzelać z broni palnej.
Strzelnica "Pasternik".

Fort Mydlniki

Ostatni fort dzisiejszego dnia, znajduje się nieopodal stacji kolejowej Kraków Mydlniki, na wzgórzu górującym nad okolicą. 
Samolot ląduje w Balicach ;).

Parking w krzakach.

Widok na południowy-wschód. Za Przełęczą Justowską widać Beskidy...

Fosa :)

Dawid zdobywa fort Mydlniki ;)
Mroczne wrota...

Panorama - dobra widoczność była atutem fortu.
***
Naszą dzisiejszą wycieczkę, skończyliśmy szybką, acz nieudaną wizytą pod Rydlówką - wiejska chata, w której odbyło się wesele Lucjana Rydla. Dla niewtajemniczonych - jednym z gości był Wyspiański, a jego powieść "Wesele" nawiązuje do tego wydarzenia :). Niestety zamknięta była na cztery spusty, a my obeszliśmy się smakiem.

Wycieczka była szybka i samochodowa, ale satysfakcjonująca - zrobiliśmy rozeznanie terenowe. Uspokajamy: zamierzamy przejść cały STK; nie porzucamy starego dobrego butowania ;). Miałem też okazję zapoznać się ze zdolnościami drogowymi Dawida. A to już niedługo się przyda ;)...

~Osin

poniedziałek, 4 maja 2015

Od wyspy do wyspy... Cz. I

Prysznic – niby zwykła rzecz, a czasami może dawać tyle przyjemności. W końcu jest on jedną z najlepszych form taniej i ogólnodostępnej regeneracji organizmu, czy to po ciężkim dniu pracy, czy – jak w przypadku Kuby i moim – przejściu ponad 25 km po górach o łącznym przewyższeniu 1944 m (wg portalu http://mapa-turystyczna.pl/). Jest  krótko po jedenastej wieczorem, a my od około godziny znajdujemy się w Ośrodku Rekolekcyjnym pod Śnieżnicą. A skąd się tam wzięliśmy? No cóż, gdzieś trzeba było przenocować, po kilkunastogodzinnym marszu. Gdyby
komuś z jakiś powodów nie chciało się czytać całości, to krótko mówiąc przemaszerowaliśmy żółtym szlakiem od Tymbarku na najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego – Mogielicę, a następnie niebieskim przez Jurków, Ćwilin (drugie w tym dniu strome podejście) aż do wspomnianego Ośrodka. To tyle tytułem wstępu, kto chce niech czyta dalej, a reszcie proponuję chociaż obejrzeć zdjęcia. Beskid Wyspowy i panoramy, jakie daje z niektórych szczytów są daleko bardziej warte uwagi niż moje wypociny ;).
Pierwotnie trasa miała być jednodniowa i kończyć się w Kasinie Wielkiej, jednak kilka dni przed wyjazdem zdecydowaliśmy o zrobieniu trasy dwudniowej.
Wyprawa zaczęła się w niedzielę....nie, nie w niedzielę. Owszem, w niedzielę, 26 kwietnia o 8:51 odjechaliśmy Busem „Telesfor” spod przystanku AGH, ale marsz to tylko część całej tej otoczki związanej z długimi wycieczkami. Bo przecież najpierw musi być jakiś pomysł, jego ogólna koncepcja, dopracowanie lub jak kto woli „dopieszczanie”, wyszukiwanie możliwości noclegów etc. Dopiero gdy te wszystkie sprawy zostają dopełnione możemy pojechać w wybrane miejsce i krótko mówiąc iść z pkt A do pkt B.
Początek to nerwowe oczekiwanie na wspomnianego już busa, którego spodziewałem się ok 8:45 na przystanku (wyjeżdża 8:35 spod Galerii Krakowskiej). Przez chwilę myśleliśmy, że być może pojechał inną drogą (tylko jaką?!) i zaczęliśmy rozważać inne opcje, takie jak np. rozpoczęcie trasy w… Rabce. Koniec końców bus przyjechał, którym przez Pogórze Wielickie, drogą pełną zakrętów (podobno najdłuższa prosta ma tam 300 m) ok. 10:00 dojechaliśmy do Tymbarku. Tutaj czekała mojego współtowarzysza nieprzyjemna niespodzianka - brak otwartych sklepów. Cóż, nie ma się co dziwić - niedziela to niedziela, a “dzień święty trzeba święcić” :). W tym momencie mam radę dla czytelników: jeżeli się wybieracie na kilkudniową wycieczkę w miejsce, gdzie nie ma większych miejscowości, to weźcie pod uwagę, że miejscowe sklepy:
  1. mogą być najdłużej otwarte do 17/18, a w soboty krócej;
  2. absolutnie nie liczcie na otwarte w niedziele;
  3. schroniska?? Cóż, tam też z jakiś powodów może się zdarzyć, że nic sobie nie
kupicie.
Wycieczkę, czas zacząć ;)

Powoli, z tymbarskiego rynku, wyruszyliśmy w kierunku szlaku. Początek był całkiem przyjemny. Trasa - lekko wznosząca się - na tym odcinku biegnie polnymi i leśnymi drogami. jest również niedługi fragment biegnący szosą, z której rozciągają się piękne widoki. Mijaliśmy fragment ścieżki dydaktycznej Zaświercze, na której jednym z punktów “wartych uwagi” jest Stara Kuźnia - wielka atrakcja tutejszego regionu :), Owszem, jest stara, pamięta czasy zaborów, ale jak to powiedział właściciel nic tam nie ma, tylko kowadło, nie ma po co tam schodzić. Od Kuźni szlak prowadzi ok. 1200m wzdłuż lokalnej drogi,
Opuszczamy Tymbark.

Przed nami daleka droga!
Atrakcje na szlaku - żmija zygzakowata!

Pofalowany krajobraz.

Na szlaku ;)

Beskidy, moje Beskidy...

Na ścieżce dydaktycznej...

Spacer po lesie ;)

Góry pokazują odrobinę nagości ;) Prastare skały opowiadają nam historię...

Na wysokości Nowej Wsi droga skręca w prawo (na Jurków), a szlak “wchodzi” w las. Znajduje się tam sklep - ostatnie miejsce, gdzie można zakupić żywności. Następny, najbliższy “punkt żywieniowy” na naszej trasie znajdował się w Jurkowie.
Wracając do sklepu - obok niego urządziliśmy sobie krótki postój, zjadłem swoje 2 bułki: jedną z Nutellą, drugą z szynką. Co prawda przed wyjazdem zrobiłem sobie jeszcze 2 kanapki, o takim samym zestawieniu, jednak w geście solidarności oddałem je Kubie. Co kupiliśmy w sklepie? Wspominałem coś o niedzieli? To napiszę krótko: ku rozpaczy Kuby - był nieczynny, wyruszyliśmy w las, mieszany :)
Gdyby komuś nie chciało się “butować” z Tymbarku na Mogielicę, zawsze może
podjechać w w.w. miejsce samochodem i stamtąd mniej więcej w ciągu dwóch godzin wyjść na szczyt.  
Idealny odcinek na niedzielny spacer. Jego początek jest łagodny, lekko pod górę. W pewnym momencie dwa razy przecina potok, w którym uzupełniliśmy wodę.Spokojnie, chociaż nie wiemy, czy woda z niego spełnia normy miłościwie nam panującej Unii , to nie zatruliśmy się, wciąż mamy się dobrze. Od momentu tychże przecięć szlaku ze strumykiem Mogielica pokazuje swój “pazur”. Robi się naprawdę stromo. Osobiście dodam, że o ile ta część podejścia nie była dla mnie technicznie aż tak trudna, to moja cierpliwość do Kuby została poddana pewnej próbie :P. Zamiast iść sobie dziarsko, niczym “młody Bóg” do przodu, konsekwetnie stosował metodę  marszu “od kamienia do kamienia", zatem co chwilę robiliśmy krótkie przerwy. Najwidoczniej potraktował ten wypad jako przetarcie przed jakimś ambitniejszym wyzwaniem (np. przejsciu GSŚ :) ) .
Górski strumień ;)

Trzeba się przeprawić, przez bystrzynę ;)

Na górskim szlaku.

Nasz cel w oddali :).
Oczywiście w drodze na szczyt niemal non-stop można podziwiać rozległe okolice Beskidu Wyspowego, ale nie tylko… Jeszcze w kwietniu, na ponad 900 m n.p.m. można natrafić na zalegające fragmenty śniegu, co zostało udokumentowane poniższymi fotografiami.
Przeszkody terenowe ;)

Śnieg :)
Droga na szczyt trochę się nam dłużyła, m.in przez wspomniane wcześniej postoje, ale nie tylko. 
Mogielica dla turystów jest niczym Izabela Łęcka dla Stanisława Wokulskiego (pozdrawiamy Maturzystów!!). Wydaje ci się, drogi czytelniku, że już jesteś blisko szczytu, że ten najbliższy, przed Tobą wierzchołek oznacza koniec drogi w górę, ale nie!. Trasa ciągnie się niemal w nieskończość, jakkolwiek  dąży do bardzo konkretnej liczby: 1171 m. W końcu zdobyliśmy kolejny szczyt do kolekcji Korony Gór Polski :). Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to widok pozostawionych śmieci przez turystów, a raczej pseudo - turystów. Ok, co prawda nie ma tam żadnych pojemników na śmieci, ale w czym problem, żeby chociaż po sobie posprzątać? Co prawda tacy himalaiści też zostawiają po sobie rzeczy, robiąc kolejne wyprawy na ośmiotysięczniki, tylko proszę zauważyć różnicę między brakiem możliwości, a brakiem chęci do zabrania swoich rzeczy. Co do turystów -oprócz nas, na szczycie było ich jeszcze kilkanaście. 

Jeszcze tylko jedno podejście...

Kamienistą ścieżyną pniemy się w górę ;)

Szczyt!!! 1171 m n.p.m. :)
Czym tak przyciąga Mogielica? Tak jak osiągnięcie celu przez Wokulskiego skończyło się dla niego inaczej jakby on sam tego chciał, tutaj przeciwnie - Mogielica wynagradza trudny podejścia piękną panoramą okolic Wyspowego (i nie tylko) . Kilka zdjęć zrobionych z tamtejszej wieży widokowej niech będzie zachętą dla Was do przejścia się właśnie na Mogielicę. Coby ktoś nam nie zarzucił, ze zdjęcia ktoś nam podrzucił, to dla udokumentowania pobytu, zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie :). 
Wieża widokowa na Mogielicy.

Nasze klamoty w dole.

Widok w stronę Jurkowa. Widać następujące szczyty: Ćwilin, Śnieżnica, Lubogoszcz, Strzebel. 

Widok w stronę Polany Stumorgowej oraz Gorców.

Widok na południowy-wschód.


Po odpoczynku na szczycie ruszyliśmy niebieski szlakiem w kierunku Jurkowa. Niestety zejście, mimo że stosunkowo krótkie (niecałe dwie godziny), było uciążliwe. Ot, początek zejścia to stromo i zalegający śnieg, co zmusiło nas do zachowania większej ostrożności. Mimo, że później trochę się “wypłaszczyło”, to trasa biegnie kamienistą drogą, a na końcowym fragmencie - znów stromo. Jak to ktoś mądrze powiedział: Dobre są strome podejscia i łagodne zejsćia, ale nigdy na odwrót. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że wzdłuż tego fragmentu trasy, od Jurkowa do Krzyża Papieskiego na Mogielicy, poprowadzono stacje Drogi Krzyżowej. Generalnie, jakby ktoś szukał pomysłu na samotne przejscie EDK - Beskid Wyspowy będzie się idealnie do tego nadawał: piękne widoki i samotność służące kontemplacji - gwarantowane!.
Ciśniemy w dół.

Stromo i ślisko!


Pogoda nam dopisuje ;)

Piękne okoliczności przyrody.



Tak, co prawda w okolicach Mogielicy byli turyści, ale tylko tam, no i słoneczna niedziela też zrobiła swoje.. Kolejny raz napiszę - Beskid Wyspowy wciąż pozostaje obcy dla wielu turystów, jakkolwiek program "Odkryj Beskid Wyspowy" ma dużą szansę, aby to zmienić. W 2013 roku udział w nim wzięło ponad 12000 turystów z kraju i zagranicy.

Do Jurkowa dotarliśmy ok. 17:00, gdzie zjedliśmy pyszyny obiad w karczmie Baranówka, którą z czystym sumieniem możemy polecić :). Zwłaszcza kotlety schabowe w sosie jabłkowym lub własnym (wedle uznania), krótko mówiąc: smacznie i w przystępnej cenie. Chyba nie trzeba dodawać, że obiady jedzone na długich wyprawach mają coś w sobie :). Niby je się to co zwykle, ale jednak smakuje lepiej ;).
Miejscowy napój ;)
Gdy napełniliśmy brzuchy, ruszyliśmy w dalszą drogę. Był jednak jeden szkopuł - było już grubo po 17:00, a przed nami jeszcze kilka godzin marszu i wspinaczka na Ćwilin. Uzupełniliśmy w miejscowym sklepie (jedyny, jaki był otwarty tego dnia na naszej trasie) i ruszyliśmy na podbój drugiego co do wysokości szczytu Beskidu Wyspowego. Wejście można scharakteryzować krótko: stromo i przez las, w tym fragment, gdzie musieliśmy przedzierać się przez ścięte drzewa tarasujące ścieżkę. W przeciwieństwie do Mogielicy, Ćwilin nie patyczkuje się z pragnącymi nań wejść. Tutaj nie ma łagodnego początku, przeciwnie - jest od razu mocno pod górę. Można powiedzieć, że ta góra, niczym twierdza, broni się przed tzw. “niedzielnymi turystami”. 
Zostawiamy Jurków i Mogielicę za plecami.

Przeszkody terenowe ;).
W trakcie podchodzenia do góry złapał nas deszcz. Na szczęście dość szybko się skończył. W końcu zdobyliśmy szczyt Ćwilina (1072 m n.p.m.). Dwa trudne podejścia (Mogielica + Ćwilin) były warte zachodu. Z rozległej  Polany Michurowej, mogliśmy podziwiać okazałą panoramę gór i cudowny zachód słońca. Poniższe zdjęcia mogą tylko w częśći oddać piękno tamtejszych widoków. Spieranie sie oto, czy z  Ćwilina jest ładniejsza panorama, czy może z Mogielicy, to tak jakby się spierać czyje wykonania utworów Chopina są lepsze: Marty Argerich czy Artura Rubinsteina. Odpowiem tak - obie są inne, obie są porywające. Przy tej okazji małe zadanie dla czytelników: spróbujcie będąc na szczycie zlokalizować następujace szczyty: Mogielica, Babia Góra, Luboń Wielki, Szczebel, Turbacz, 3 wybrane tatrzańskie szczyty i Rysy ;).

Panorama z Ćwilina (Widok na S).

Tam trzeba być! :)
Dawid na tle zachodzącego słońca :).
Było już po 20:00. Przyszedł czas, by powoli schodzić w kierunku Domu rekolekcyjnego, gdzie rezerwowałem wcześniej nocleg. Zadzwoniłem zatem, aby potwierdzić nasze przybycie, jak się okazało niemal w ostatniej chwili. O dziwo ksiądz z którym rozmawiałem nie specjalnie wiedział o jakiejkolwiek rezerwacji i gdyby nie ten telefon musielibyśmy szukać noclegu w innym miejscu. O tej porze, w takim regionie byłoby to zadanie z cyklu Mission Impossible

Takie długie i trudne  wędrówki  wymagają czasem wyłączenia się i skupieniu myśli na czymś banalnym lub - jak to było w przypadku mojego kolegi - bawieniu się latarką na korbkę :). 

Zatem, oddaję głos mojemu współtowarzyszowi na trasie. Proszę państwa: człowiek, który przeszedł z Częstochowy na Rysy, mający mapę w głowie, współzałożyciel tegoż bloga i mój kolega ze studiów - w skrócie Osin...



~Dawid


Wieczory...