niedziela, 11 września 2016

Pieniński klasyk



Pieniny od lat budzą wyobraźnię. Zbudowane z wapieni i innych miękkich skał osadowych, przez eony kształtowane były przez wiatr i wodę - dziś cieszą oczy fantastycznymi kształtami. Są też miejscem, gdzie Pieniński Pas Skałkowy, długi na ponad 500 km twór geologiczny, nieśmiało wynurza się z głębin ziemi, ukazując nam zwykle niewidoczną granicę między Karpatami Zewnętrznymi a Centralnymi. Na początku września wybraliśmy się w ten niezwykły zakątek kraju...

W czwartkowy poranek ok. godziny 10:00 ekipa w składzie Osin, Krzysiu, Emesz i nasz kierowca Radek wysypała się na piaszczysty parking w Krościenku nad Dunajcem. Ta malownicza miejscowość wyrosła w miejscu, gdzie Krośnica wpada do Dunajca - leży tym samym w trzech różnych pasmach górskich (Pieniny, Gorce oraz Beskid Sądecki). 
Widok na Pieniny z parkingu przy drodze na Tylmanową i Nowy Sącz.
 Historia Krościenka sięga XIII w., gdzie miejscowość jest wspomniana przez Jana Długosza. To tędy św. Kinga uciekała w góry przed najazdem tatarskim. Za panowania Kazimierza Wielkiego Krościenko zostało ponownie lokowane na prawie niemieckim i otrzymało szereg przywilejów, m.in. zwolnienie miejscowych kupców z konieczności płacenia cła w okolicznych przejściach granicznych.

To tutaj znajduje się siedziba Pienińskiego Parku Narodowego, a także źródła tzw. szczaw (wód nasyconych dwutlenkiem węgla) "Stefan", "Michalina" oraz "Maria". Tutaj również swoje centrum ma ruch oazowy "Światło-Życie" założony przez księdza F. Blachnickiego. 

W latach 1973-1982 wraz z sąsiednią Szczawnicą tworzyło jeden organizm miejski.

Po szybkim przepakowaniu i zmianie obuwia ruszyliśmy w stronę rynku. Tam podziwiać można zabudowę z pierwszej połowy  XIX w. jak również nowszą, uzdrowiskową architekturę z drugiej połowy tegoż stulecia. 

W znajdującej się na rynku studni uzupełniliśmy zapas wody i udaliśmy się do obowiązkowego punktu zwiedzania Krościenka - mianowicie miejscowej... lodziarni. Naturalnych lodów "U Marysi"  po prostu trzeba spróbować, będąc w Krościenku. :)
Ujście Krośnicy do Dunajca. Po lewej Gorce, po prawej Pieniny, a na wprost Beskid Sądecki.
Krośnieńskie lody - najlepsze w regionie. :)
Postój przy studni.
 Rzuciliśmy jeszcze okiem na kościół pw. Wszystkich Świętych . Murowana świątynia stoi tu od ponad 600 lat, choć początkowo znajdowała się bliżej rzeki. Nieokiełznany żywioł robił wszystko co mógł, aby zburzyć świątynię. W połowie XVII w. mury prezbiterium runęły do wody i kościół trzeba było przesunąć. W 1841 dodano kamienną opaskę wzmacniającą brzeg.

Rzucające się w oczy osiem poziomych czerwonych pasów na wieży pochodzi z XVII w. 
i symbolizuje osiem ewangelicznych błogosławieństw. Natomiast dwa pionowe symbolizują przykazania miłości Boga i bliźniego.
Kościół pw. Wszystkich Świętych w Krościenku.
Zabudowa przy rynku.
Początek szlaku.
Po zjedzeniu lodów i szybkich zakupach ruszyliśmy na żółty szlak. Znaki żółte prowadzą starą ścieżką, którą od dawna mieszkańcy chadzali do położonych po drugiej stronie gór Sromowców Niżnych. Ścieżka leniwie wznosi się w stronę granicy parku narodowego. Po drodze mijamy kilka polanek, z których roztacza się widok na okolice Krościenka.
Widok na Krościenko. Na ostatnim planie wyróżnia się zalesiony stożek Błyszcza, górującego nad tzw. zielonym przełomem Dunajca.
Widok na wschód w stronę dol. Grajcarka i Szczawnicy. 
Wkrótce dotarliśmy do granicy parku. Park w swoim współczesnym kształcie powstał w 1955, choć historia sięga aż 1921 roku, kiedy to w okolicach czorsztyńskiego zamku powstaje rezerwat z inicjatywy prof. Władysława Szafera. Po burzliwych negocjacjach z właścicielami tutejszych gruntów i porozumieniu z rządem Czechosłowacji, zostaje założony w 1932 roku jako pierwszy park narodowy w Polsce!

PPN chroni obszar Pienin Właściwych rozciągniętych między Czorsztynem, a przełomem Dunajca. Wyjątkowe wapienne podłoże oraz sprzyjający mikroklimat sprawia, że okolica jest domem dla endemitów świata flory takich jak np. mszonak pieniński oraz mniszek pieniński. Rosną tu też liczne rośliny naskalne, a każdej wiosny łąki zakwitają tysiącem kolorów. Wśród świata pienińskich zwierząt wyróżnić można ponad 7000 gatunków. Co roku naukowcy odkrywają tu nowe gatunki bezkręgowców, z których najsłynniejszym jest bez wątpienia endemit Niepylak Apollo (Parnassius Apollo). Ten objęty ochroną ścisłą motyl ma rozpiętość skrzydeł dochodzącą do 8 cm, czyni go tym samym jednym z największych motyli dziennych w Polsce. Nie jest zbyt płochliwy, lata powoli i chętnie przysiada na kwiatach ostu.
Niepylak Apollo (Źródło: wikipedia)
Na granicy parku.
Heavy Metal \m/ :D

Szlak wspina się łagodnie lasem, chroniącym nas przed słońcem.
Emesz i grzyby.
Wkrótce szlak żółty krzyżuje się ze szlakiem niebieskim. To jeden z kilku szlaków długodystansowych. Ma ponad 180 km i wiedzie z Tarnowa na szczyt Wielkiego Rogacza w Beskidzie Sądeckim. Po drodze przechodzi przez pogórza Ciężkowickie i Rożnowskie oraz Beskid Wyspowy, Gorce i Pieniny. Kilkaset metrów za połączeniem szlaków docieramy do Pienińskiego Potoku. Tu uzupełniamy zapas wody i podziwiamy podmokłe młaki, gdzie wiosną kwitnie między innymi knieć błotna (znana również jako kaczeńce).
Pieniński Potok. Dzięki drewnianej rynience można łatwo uzupełnić wodę.
W tym miejscu zmarł w 1963 zasłużony gajowy Wojciech Regiec. Jego śmierć upamiętnia pamiątkowy kamień.
In memoriam Wojtek Regiec.
Oba szlaki, żółty i niebieski, rozdzielają się na polanie Limierzyska. My wędrujemy dalej za znakami niebieskimi w stronę Góry Zamkowej. Szlak wiedzie lasem, stromymi stokami doliny Hulińskiego Potoku. Wkrótce docieramy do zamkowej góry, gdzie jak można się domyślić, znajdują się ruiny zamku. 
Na polanie Limierzyska.
Widok na gorczański Lubań (1211 m n.p.m.) z charakterystyczną wieżą widokową.
Polana pokryta pajęczyną.
Grzybki.
Schodki na szlaku.
Jar Hulińskiego Potoku.
Huliński potok.
85 stopni prowadzi do ruin zamku pienińskiego.
Kapliczka św. Kingi z 1904 roku.
Zamkowe ruiny.
Platforma widokowa i resztki zamkowych murów.
Widok przez dolinę Pienińskiego Potoku na pasmo Czerteżyków i szczyt Sutrówkę (749 m n.p.m.).
Zamek Pieniński powstał dzięki Bolesławowi Wstydliwemu, dla jego żony Kingi, córki węgierskiego króla Beli IV. Bolek był w istocie bardzo wstydliwy - po wielu latach "białego" małżeństwa, małżonek wykitował, nie konsumując małżeństwa. Kinga postanowiła zachować czystość i po śmierci męża wstąpiła do zakonu. Sam zamek jest przykładem budownictwa refugialnego - to mądre słowo oznacza ni mniej, ni więcej schron. Podczas najazdu tatarskiego nasza cnotliwa Kunegunda zwiała właśnie tutaj. Dzisiaj po pięknej warowni zostały resztki murów i kamienna cysterna, której nie można odmówić starannego wykonania. Zamek jest jednym z najwyżej położonych w Polsce.

Naszą wycieczkę kontynuowaliśmy wzdłuż niebieskiego szlaku. Po szybkim strawersowaniu Ostrego Wierchu (851 m n.p.m.), dotarliśmy do polany Kosarzyska, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie. Tu zaczyna się szlak zielony, który omija zatłoczoną Okrąglice i schodzi do schroniska Trzy Korony przez przełęcz Wyżni Łazek. Polecam ten skrót każdemu, kto ceni sobie samotność na szlaku. Oczywiście ludzi nie unikniemy, ale jest ich znaczniej mniej niż na szlaku żółtym. 

Minęła nas też grupa gimnazjalistów prowadzona przez przewodnika... tatrzańskiego! Było to dla mnie pewnym zdziwieniem, ale już po powrocie sprawdziłem odpowiednią ustawę - obszar Podhala wraz z Pieninami i Spiszem jest częścią wspólną terenu uprawnień przewodników tatrzańskich i beskidzkich.

Pół godziny drogi dalej dochodzimy do crème de la crème wycieczki - Okrąglica jest najwyższym szczytem Pienin Właściwych i zwieńczeniem masywu Trzech Koron. Choć wznosi się na skromną wysokość 982 m n.p.m., jej skalne zbocza prezentują się nad wyraz majestatycznie. Na samym szczycie jej skalnej baszty znajduje się stalowa platforma widokowa, z której roztacza się pełna panorama na okoliczne góry. Wejście na nią jest płatne (5 zł, ulgowy 2,50 zł), jednak warto wydać te zaskórniaki, zwłaszcza że bilet jest ważny w tym samym dniu również na Sokolicę. Na szczycie przystąpiłem do opisywania panoramy, jednak sprawę utrudniała chmara latających mrówek, które siadały na nas, wplątywały się we włosy i mówiąc krótkimi, żołnierskim słowami wk*rwiały niemiłosiernie. Na szczęście panorama została uwieczniona na zdjęciach. ;)    
Zachód. (Kliknij, aby powiększyć)
Północ. Widać nawet pasmo Łososińskie z Babią Górą (728 m n.p.m.) ;).  Na pierwszym planie mrówy. (Kliknij, aby powiększyć).
Wschód. (Kliknij, aby powiększyć)
Sromowce Niżne i Czerwony Klasztor w dole.
Oczywiście powyższe panoramy mogą zawierać błędy. Jeśli znajdziecie jakieś, dajcie znać. ;) Zeszliśmy szybko ze szczytu i po szybkiej przerwie na wyciągnięcie mrówek z włosów, ruszyliśmy w dół do przełęczy Szopka, gdzie ponownie spotkaliśmy się z żółtym szlakiem. Alternatywna nazwa przełęczy brzmi Chwała Bogu i pochodzi od słów turysty wspinającego się stromym podejściem od strony Sromowiec. 
Pod szczytem.
Nasza ekipa na Polanie Pieniny. W tle stożek Nowej Góry. Od lewej (Krzysiu, Osin, Radek i w przykucu Emesz).
Oset.
Widok na Tatry z przełęczy Szopka.
Szlak żółty schodzi przez malowniczy Wąwóz Szopczański. Po godzinie docieramy do schroniska Trzy Korony.
Uzupełniamy wodę.
Zmęczenie powoli daje się we znaki.
Wąwóz Szopczański.
Zdobywca wśród skał. ;)
Do przodu i w dół!
Wapienne ściany wąwozu.
Masyw Trzech Koron w pełnej krasie. Od lewej: Spady, Nad Ogródki, spiczasta Okrąglica, Płaska Skała i Pańska Skała.
Schronisko Trzy korony.
Budynek schroniska w ciągu ponad 70 lat historii pełnił różnorakie funkcje. Dom wczasowy, niemiecka placówka graniczna, dom wypoczynku żołnierzy WOP i w końcu od 1973 roku schronisko PTTK. Znajduje się tu też wypożyczalnia rowerów. Skorzystaliśmy z jej usług i po chwili pędziliśmy już na rowerach w stronę Szczawnicy. Nie obeszło się bez opóźnień, trzeba było wyregulować siodełka, a Mateusz wywalił się na niewyregulowanym rowerze i zdarł sobie kolano. 

Skoro już w Sromowcach jesteśmy, warto wspomnieć o spływie przełomem Dunajca. W linii prostej ze Sromowców Niżnych do Szczawnicy jest ok. 3 km, jednak rzeka wije się malowniczym przełomem przez ponad 10 km. Spływ liczy sobie już ponad 200 lat. Początkowo miał formę kameralnych imprez dla gości okolicznych dworów, jednak wraz z rozwojem Szczawnicy szybko stał się ogólnodostępną atrakcją. Spływało się we flotyllach. W pierwszej łodzi, udekorowanej m.in. wizerunkiem św. Kingi spływał sam Józef Szalay, ojciec Szczawnickiego uzdrowiska. Pozostałe łodzie były wyposażone w niewielkie armaty, które wystrzeliwały salwy w miejscach gdzie najlepiej odpowiadało echo. Śpiewano pieśni patriotyczne i ogólnie fetowano i bawiono się jak nigdy. Od 1934 roku stowarzyszenie flisaków reguluje spływ. 

Aby zostać flisakiem trzeba być mieszkańcem okolicznych gmin i przejść długie i trudne szkolenie. Dzisiaj o spływie słyszał chyba każdy, jednak my zrezygnowaliśmy z tej przyjemności (jest ona bardzo droga) i wybraliśmy alternatywę w postaci Drogi Pienińskiej. Utworzony przez Krakowską Akademię Umiejętności trakt, łączy Szczawnicę z Czerwonym Klasztorem - bitą drogę budowano wiele lat, często używając dynamitu. Dziś ten malowniczy szlak wiedzie brzegiem Dunajca przez cały jego przełom, w większości na terenie Słowacji. Najlepiej pokonać go rowerem. 

Nim rozpoczęliśmy nasz przejazd, odwiedziliśmy dziedziniec Czerwonego Klasztoru. Ufundował go  w 1319 roku węgierski magnat Kokosz Berzewiczy w ramach pokuty za zabicie niejakiego Chyderka Győrgya. Miał on ufundować 6 klasztorów i zamówić w nich 4000 mszy! Z klasztorem wiąże się legenda o bracie Cyprianie, który ponad wszystko lubił majsterkować i tworzyć fantazyjne wynalazki. Pewnego dnia zbudował maszynę latającą i wybrał się nią na wycieczkę, aż nad Morskie Oko w Tatrach. Bóg zezłościł się na Cypriana, gdyż ten postanowił oderwać się od ziemi i doznać przyjemności zarezerwowanej dla ptaków i w ramach zemsty zamienił go w skałę. Od tej pory Cyprian stoi nad Morskim Okiem jako góra Mnich. ;)

Na granicznym moście.
Początek przełomu.
Na dziedzińcu Czerwonego Klasztoru.
Przejazd Pienińską Drogą odbył się bez większych przygód. No może poza faktem, że stałem się ofiarą złej infrastruktury drogowej. Droga ze słowackiej Leśnicy jest miejscem, gdzie często kursują samochody - od strony Szczawnicy znajduje się znak każący zejść z roweru. Od drugiej strony tego znaku nie ma i jak gdyby nigdy nic wjechałem na drogę prawie wpadając pod ciężarówkę!  Zahamowałem i przeleciałem przez kierownicę nabijając sobie bolesnego siniaka na prawym udzie. Na szczęście skończyło się na strachu.

Przekroczyliśmy granicę i zdaliśmy rowery w schronisku Orlica.
Pić stop.
Poza kilkoma podjazdami, droga jest w miarę płaska - w sam raz dla takich rowerowych nowicjuszy jak ja. ;)
Słupek graniczny. 
Spływ na Dunajcu.
Przejście graniczne Szczawnica-Lesnica.
Przy wejściu do parku.
Widok ze schroniska Orlica.
W Szczawnicy zjedliśmy obiad i ruszyliśmy zdobyć ostatni punkt naszej wyprawy - Sokolicę. W tym celu należało udać się na prom. Za 3 zł flisak przewozi turystów podróżujących niebieskim szlakiem. Warto przed udaniem się w te rejony sprawdzić godziny kursowania, bo można znaleźć się nad brzegiem Dunajca bez możliwości przeprawy. Za promem szlak wspina się na Sokolicę.
W restauracji Pieniny, wśród  napojów gorących mamy szarlotkę. Piliście kiedyś? I nie chodzi mi o drinka. ;)
Samica kaczki krzyżówki.
Na promie. Widać turystów czekających po drugiej stronie rzeki.
Tą łajbą przeprawiliśmy się przez Dunajec.
Flisak musi przepchać tratwę w górę rzeki, aby nurt zniósł go do przystani. 
 Rozpoczęliśmy mozolne podejście na Sokolice (747 m n.p.m.). Wśród promieni zachodzącego słońca dotarliśmy na szczyt. Tam znajduje się pozostałość po lasach z czasów epoki lodowcowej. Reliktowa sosna jest chyba najlepiej rozpoznawalnym drzewem w całym kraju. Nie jest jednak jedyna. Na tutejszych stokach rośnie ich całkiem sporo. Niektóre okazy liczą sobie ponad 500 lat!
Widok z Sokolicy na wschód. Po prawej widać Holicę górującą nad Lesnicą. Po lewej na ostatnim planie widać Wysoką (1050 m n.p.m.) najwyższy szczyt Pienin.
Sosna reliktowa na tle Trzech Koron i zachodu słońca. 
Sosna od drugiej strony.
Rzut oka na przełom.
Ja na Sokolicy. Zmęczony, ale szczęśliwy.
Radziowi też humor dopisuje.
Tatry!
Wkrótce zeszliśmy na przełęcz Sosnów. Tu warto wspomnieć o tym, że przez całą drogę Radek i Mateusz grali w gry spod szyldu firmy Niantic. Radek młócił w Ingressa, natomiast Emesz zajmował się... łapaniem Pokemonów. Szczęśliwy przejął gyma na przełęczy. Jakby kogoś interesowało, to w okolicach Sokolicy kręcą się dzikie Vaporeony. :D

Z przełęczy Sosnów do Krościenka wiedzie szlak zielony. Późnym wieczorem docieramy do samochodu i jedziemy do domu. Kolejny wypad się udał. :)
Mroczne łowieczki. :)
Dunajec wieczorową porą.
Wchodzimy do Krościenka.
Most na Dunajcu.

24,6 km (w tym 11,2 km na rowerze) i 1307 m przewyższeń.

~Osin. Fotografie Osin & Krzysiu (i jego dwie niezawodne Nokie Lumie)