piątek, 22 stycznia 2016

Zakończenie jesieni: Pasmo Jałowieckie cz. 1

W weekend 12-13 grudnia 2015 skierowaliśmy nasze kroki w Pasmo Jałowieckie. Góry pod wieloma względami zapomniane i rzadko uczęszczane. Rozciągają się one na zachód od dol. Skawicy, co być może jest ich przekleństwem - rozciągnięta u ich stóp Zawoja jest perfekcyjną bazą wypadową na wycieczki w góry. Niestety położone na zachód Pasmo Policy jest dużo wyższe i w oczach wielu bardziej atrakcyjne. O Babiej Górze już nie wspominając...

Na Babiej byłem już trzykrotnie, z czego raz dzień przed wyjazdem na Jałowiec. Postanowiłem więc oddać honory tym zapomnianym, lecz mniej urodziwym pagórom Beskidu Żywieckiego (choć geologicznie bliżej do Makowskiego, vide Kondracki).

Tymczasem oddaję głos naszemu gościnnemu autorowi: Karolowi. ;)

~Osin

***
Weekendowy wypad zaczął się wyjazdem o 7:20 w nocy z Krakowa. Pięcioosobowa ekipa wsiadła do busa skierowanego na południowy zachód, dokładniej - do Zawoi. Autor relacji nie zapamiętał dokładnie dwugodzinnej podróży z racji odsypiania poprzedniej nocy.
Po lądowaniu po godzinie 9:00 skierowaliśmy się, oczywiście pod przewodnictwem Osina, w stronę Burdeli.
;)
Wartkie wody Skawicy.
Czas na relaks.
Dol. Skawicy.
Po półgodzinie spaceru, głównie pod górę, minęliśmy ostatnie zabudowania. Byliśmy już na tyle wysoko nad Zawoją, że zarządziliśmy postój - odgłosom pożeranych kanapek wtórował głos Osina, który komentował zawiłości beskidzko-makowsko-żywieckie tego regionu.
Dalsza część drogi prowadzącej w stronę przełęczy Kolędówki wiodła przez pagórki, co wiązało się z dużą ilością ostrych podejść, ale mimo tego - i siąpiącego deszczu - udało nam się utrzymać dobre tempo.
Chwilowo się przejaśnia.
Widok w stronę Wełczy - najstarszej części Zawoi.
Zielonym szlakiem na grzbiet.
Na szlaku.
Prawie grzbiet...
Na Przełęczy Kolędówki.
W pewnym momencie ujrzeliśmy skrzyżowanie ścieżek - dotarliśmy do pierwszego punktu charakterystycznego wycieczki, czyli do Kolędówek. Po kilkuminutowym odpoczynku i rzuceniu okiem (a raczej oczami) na mapy podążyliśmy za żółtym szlakiem pełni nadziei, że ten doprowadzi nas do Jałowca. Oczywiście, ewentualna porażka byłaby zrzucona na Osina, więc zaufaliśmy mu, że nie dopuści do tego, żebyśmy się zgubili.

Po drodze na Jałowiec spotkało nas tylko kilka ciekawych rzeczy. Pierwszą było pojawienie się śniegu na pewnej wysokości. Utrzymywał się przez większą część trasy od tego momentu. Później dotarliśmy do prywatnego schroniska w Murowanej Piwnicy. Zdjęliśmy zimne kurtki, zamówiliśmy ciepłe jedzenie i ogrzaliśmy się w ciepłym wnętrzu. Z powodu ciepła i sytości motywacja ogółu grupy do marszu nieco spadła, jednak zmusiliśmy się i ruszyliśmy dalej. Po drodze mieliśmy okazję dostrzec kilka biegających saren.
Szlak momentami bywa błotnisty.
Marsz grzbietem.
Na Przełęczy Opaczne.
Schronisko znajduje się 5 min poniżej szlaku.
Schronisko "W Murowanej Piwnicy" tudzież Opaczne.
Obiad ;)
Widok ze schroniska na skrytą w chmurach Królową.
Autor artykułu występuje w puszczy.
Zaczyna się robić zimowo. Przekraczamy 1000 m n.p.m.
10 minut do szczytu.
Zimowy las.
Pierwsi na szczycie Jałowca (1111 m n.p.m.) - najwyższego szczytu p. Jałowieckiego - meldują się Konrad i Amanda.
Szczyt ujrzeliśmy po półtorej godziny od wyjścia ze schroniska. Było tam całkowicie biało - jak zresztą już kilka kilometrów temu. Na ziemi leżało miejscami 20 cm świeżego śniegu. Poprosiliśmy wspinającą się od strony Czerniawy Suchej kobietę o zrobienie nam zdjęcia, napiliśmy się herbaty i pomaszerowaliśmy dalej, do czego motywował hulający tam wiatr i zimno.  
Hala Trzebuńska - przy dobrej pogodzie oferuje piękne widoki. No, ale cóż... pogody się  nie wybiera. ;)
Ekipa na szczycie Jałowca. Od lewej: Konrad, Amanda, Piter, Karol, Osin.
Po kilkunastu minutach mniej lub bardziej szybkiego (a w przypadku autora relacji bardzo szybkiego) schodzenia dotarliśmy do punktu, gdzie znów trzeba było rozpocząć dość strome podejście (Przełęcz Trzebuńska). Tutaj jednak pojawił się pewien szkopuł - gdzieniegdzie cienka warstwa śniegu kamuflowała jeszcze cieńszy lód skrywający błotniste kałuże. Kilka nieprzyjemnych odgłosów "plusk" i wypowiedzianych przekleństw później wpełzliśmy na Suchej szczyt Czerniawy.
Schodzimy do Przełęczy Trzebuńskiej.
Niebo się powoli przeciera i wyłania się szczyt Suchej Czerniawy (1051 m n.p.m.)
Podejście na Czerniawę.
Szczyt.
Schodzenie z 1051 m n.p.m. w stronę wsi Koszarawy zajęło trochę czasu.
Przełączka przed Lachów Groniem.
Beskid Mały w oddali.
Ostatnie metry przed szczytem...
Po drodze zahaczyliśmy o szczyt Lachów Gronia (1045 m n.p.m.), gdzie ze szczytowej Hali Janoszkowej otworzył nam się przepiękny widok na Beskid Mały, Pasmo Pewelskie i Czeretniki. Niestety wtedy zgubiliśmy szlak i do wsi schodziliśmy stromą i lekko oblodzoną leśną drogą.
Szałas na Lachów Groniu.
Janoszkowa Hala.
Zachód słońca.
Droga w dół. 
Do twardszej drogi dotarliśmy krótko przed zachodem Słońca. Spacer przez wieś ciężko nazwać ekscytującym lub godnym wspominania. Półtorej godziny później zeszliśmy z drogi głównej i tu ponownie zaczęło się robić ciekawie.
Początki wsi Koszarawa. 
Wieczór.
Ostatnie zdjęcie z tego dnia. Tam gdzie widać ostatnie promienie słońca musimy jeszcze dojść. 
Pojawiły się nieoczekiwane trudności polegające na tym, że na rzece nie było mostu. Powtarzam: zmrok zapadł już całkowicie, a na rzece nie było mostu. Przejście kilkudziesięciu metrów w tę i z powrotem wzdłuż brzegu Koszarawy pozwoliło na potwierdzenie drugiego z tych faktów. Po postawieniu kilku tez dotyczących możliwych rozwiązań zaistniałego kryzysu zaczęliśmy rozglądać się za brodem, który pozwoliłby nam przejść suchą stopą. Rzeka okazała się mało łaskawa - w najpłytszym znalezionym miejscu woda niemal sięgała kostek. Szybka decyzja - zdejmujemy buty i przechodzimy boso. Jako pierwszy przeszedł Piotrek - sprawiał wrażenie, że takie rzeczy robi codziennie.

Konrad ruszył jako drugi, odważnie, bez wahania i... zdejmowania butów. Wtedy wszyscy po cichu przyznaliśmy, że właściwa impregnacja obuwia przed wyjściem w góry może być naprawdę warta wysiłku, bo Konradowi udało się praktycznie nie zmoczyć wnętrza swoich butów.

Amanda jednak zaprotestowała i powiedziała, że nie da rady wejść do lodowatej wody. Ja i Kuba zostawiliśmy koleżankę, zanieśliśmy swoje plecaki na drugi brzeg i podaliśmy je Konradowi i Piotrkowi, którzy zdążyli już wspiąć się na dwumetrową skarpę znajdującą się tuż nad brzegiem. Niestety, Kuba ociągał się na brzegu z podawaniem przesyłki i przez niego moje nogi - nogi stojącego w lodowatej wodzie po kostki i zapadającego się w mule od 30 sekund - zaczęły drżeć z zimna. Autor przyznaje, że to było naprawdę nieprzyjemne kilkanaście sekund jego życia.

Plecaki zostawione - siłą rzeczy trzeba było przenieść jeszcze Amandę. Ja i Kuba wróciliśmy na pierwszy brzeg, gdzie on podniósł samą Amandę, a ja jej rzeczy. Osin stanął na lekko pochylonym brzegu, co skończyło się dla niego poślizgnięciem, przewróceniem na plecy i niemalże upuszczeniem cennej przesyłki do rzeki - to ostatnie, na szczęście, niemalże. Poleciłem Kubie obranie innej trasy, a sam, aby nie stać niepotrzebnie w wodzie, poczekałem, aż bezpiecznie wraz z Amandą ulokuje się po drugiej stronie, po czym sam ruszyłem - po raz kolejny - w poprzek lodowatego strumienia. Tam wszyscy włożyliśmy z powrotem skarpety i buty na zdrętwiałe i nic nieczujące stopy, upewniliśmy się, że ścieżka, którą widzimy, wyznacza dalszy bieg naszej trasy, i podążyliśmy nią. Czucie w dolnych kończynach w przypadku autora wróciła po około dwudziestu minutach marszu.

Niedługie, ale strome podejście doprowadziło nas do chatki pod Łoskiem, której widok był jednym z najszczęśliwszych widoków, jakie mogliśmy wtedy chcieć ujrzeć. Zmęczeni, ale zadowoleni przygodami na trasie odpoczęliśmy tam przy talerzu ciepłej zupy, kubku herbaty, kartach oraz śpiewniku i gitarze. Około pierwszej zapakowaliśmy się w śpiwory i poszliśmy spać, wcześniej rozpalając ogień w piecyku.
Karol Grubiak

CDN...



czwartek, 7 stycznia 2016

Andrzejki 2015 cz. 2

Z powodu małych problemów technicznych wstawiamy kilka zdjęć z podejścia na Baranią, które nie załapały się w pierwszej części relacji. ;)
Kończ waść! Wstydu oszczędź! ;)
Zabójstwo z zimną krwią? Najlepiej soplem lodu! 
Zadumany wojownik-wagabunda.
Pośród karpackich lasów.
Rezerwat.
Na szlaku.
Chwila zadumy...
Śnieg, lód i więcej śniegu! :D
Bajka...
Skrzyczne (1257 m n.p.m.) najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego.
Prawie szczyt...
***
Wznoszący się na 1220 m n.p.m. szczyt oferuje nieziemskie widoki. Powalone drzewa na południowych stokach Pasma Wiślańskiego otwierają rozległe widoki na południe. Widać stąd jak na dłoni Babią Górę, Pilsko, cały Worek Raczański, a także słowackie Niżne Tatry.
Mala Fatra. Dwa szczyty na ostatnim planie, najbardziej z lewej, to Mały i Wielki Rozsutec.
Babia Góra, Romanka i Pilsko.
Magurka Radziechowska i Glinne.
Wieża triangulacyjno-widokowa. Amanda dla skali. ;)
Widok na zachód ze szczytu wieży.
Tabliczka z panoramką.
Wiatr + śnieg = ...
W jedzeniu śniegu najważniejsze jest, aby unikać tego żółtego. ;)
Nasza ekipa na szczycie. Od lewej: Ania, Amanda, Maciek, Krzysiu, Karol, Osin, Piotrek.
Po dłuższym odpoczynku na szczycie rozpoczęliśmy zejście szlakiem czerwonym w kierunku polany Przysłop. Szlak momentami był oblodzony i trzeba było się nieraz przedzierać bocznymi ścieżkami. Wieczór powitał nas jednak przepięknym zachodem słońca, który pokolorował złotem śnieg i lód. 
Czas schodzić...
Oblodzony szlak.
Iść, ciągle iść w stronę słońca... ;)
Wieczory.
Zaczyna się robić zimniej.
Polana Przysłop.
Schronisko PTTK na Przysłopie pod Baranią Górą.
Historia schroniska sięga roku 1903, kiedy to na polanie stanął domek myśliwski dla Arcyksięcia Fryderyka. Nie postał długo - zaraz po wojnie w 1918 został kompletnie zdewastowany. Schronisko na miejscu starej leśniczówki zostało otwarte w 1925. Od tamtej pory przyjmuje turystów wędrujących Pasmem Wiślańskim. My zatrzymaliśmy się tam tylko na moment, aby ogrzać się i napić herbaty. Później, już po ciemku, ruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Pietraszonki.
Baraniogórski kot. ;)
 Nawigowanie wąską i zasypaną śniegiem ścieżką wymagało od nas pewnego skupienia. W końcu jednak dotarliśmy na szczyt góry Karolów (930 m n.p.m.). Ta niepozorna góra jest zwornikiem między Pasmem Wiślańskim oraz Pasmem Czantorii. Stąd do chatki w Pietraszonce zostało 20 minut drogi. 
***
10 zł za nocleg pod dachem w fantastycznej atmosferze to wymarzony nocleg górski dla studenta. Oprócz nas było sporo innych gości, głównie z AKT Watry Gliwice. Piotrek jest członkiem, przywitał się więc ze swoimi znajomymi z koła. Wieczór minął nam na grze w karty i dyskutowaniu na 100 różnych tematów. W końcu około pierwszej w nocy położyliśmy się spać.
Gramy w Tracha. :D
***
 Z samego rana wyruszyliśmy w drogę powrotną do Wisły. Odłączył się od nas Piotrek, który postanowił spędzić jeszcze kilka chwil w chatce. Gumiś i Inez dołączyli wczoraj wieczorem, przywiezieni przez jej rodziców. Po krótkim podejściu czarnym szlakiem wróciliśmy na GSB.

Chatka AKT Watra Gliwice w Pietraszonce.
Sparing z rana jak śmietana. :D
Rzut oka na Istebną.
Wspinamy się na grzbiet.
Pochmurno nad Istebną.
Czarny szlak.
Wciąż blisko cywilizacji.
Zima robi wrażenie. ;)
Szlak jest wyjątkowo widokowy.
Wracamy na GSB.
Baranią Górę zostawiamy w oddali.
W końcu dotarliśmy do przysiółka Stecówka. W latach 50. XX w. dzięki staraniom miejscowych górali postawiony został kościół pw. Matki Boskiej Fatimskiej. W nocy z 2 na 3 grudnia świątynia spłonęła. Odbudowano ją ponownie.
Odbudowany kościół pw. Matki Boskiej Fatimskiej na Stecówce.
Poza świątynią znajduje się tu również prywatne schronisko wybudowane przez Martę i Michała Legierskich w 1934 roku. Za Stecówką szlak wije się lasem, doprowadzając nas w końcu do Przełęczy Szarcula. 
Na Stecówce.
Przeszkody terenowe.
Zimowy krajobraz. ;)
Główny Szlak Beskidzki. 
Las.
Przełęcz Szarcula.
Zaczęło mocno sypać śniegiem. Dotarliśmy do przełęczy, od której pozostał nam 15-minutowy spacer do Przełęczy Kubalonka. Tamtędy przebiega droga z Wisły do Istebnej. Jest też kilka punktów gastronomicznych. W jednej z knajpek zatrzymaliśmy się na grzane wino. :)
Mmmm... :)

Zaśnieżona Kubalonka.
 Z przełęczy ruszyliśmy zielonym szlakiem w dół do stacji Wisła Głębce. Po drodze już w Wiśle zgubiliśmy drogę, ale dzięki pomocy miejscowych dotarliśmy szczęśliwie do pociągu.
Na Wisłę!
Już prawie...
... i koniec.

(Zdjęcia: Osin, Krzysiu, Ania)

<<Część pierwsza || KONIEC