środa, 30 sierpnia 2017

Szlak Karpacki - Cz. 1: Chrzest Wody

Część I

CHRZEST WODY


"Chyba właśnie po tym można poznać ludzi naprawdę samotnych...
Zawsze wiedzą co robić w deszczowe dni."
-Stephen King

Dolina rzeki Białej, prawobrzeżnego dopływu Dunajuca, dzieli dwa pogórza - Rożnowskie i Ciężkowickie. Malownicze pola rozpostarte na okolicznych wzgórzach poprzetykane są starymi stodołami, pudełkowatymi domami i okazyjnymi gęstymi lasami. Raz na jakiś czas, luźna wiejska zabudowa pozwala sobie na nieco śmielsze zgromadzenie, tworząc ciche miasteczka, m.in. Tuchów, Bobową czy Ciężkowice. Obraz małopolskiej prowincji, szczególnie pięknie prezentujący się z okien pociągu.

Szeroki i jasny przedział zbiorowy był wypełniony ludźmi. Na stojakach znajdujących się na początku wagonu leżały stosy walizek w rozmaitych kolorach i rozmiarach. Ciekłokrystaliczny wyświetlacz nad automatycznymi drzwiami pokazywał właśnie dzisiejszą datę, 25 lipca, wraz z zestawem imion dzisiejszych solenizantów. Wśród nich był Jakub - imię, które miałem przyjemność nosić od przeszło 23 lat. Zwykle imieniny spędzałem na wylegiwaniu się na balkonie mojego rodzinnego domu lub w Woli Kalinowskiej na wakacjach. Dziś jednak spędzałem imieninowe przedpołudnie w pociągu TLK "Malinowski" relacji Warszawa - Krynica-Zdrój. Siedzenie za mną zajmowały dwie dziewczynki w wieku przedszkolnym. Pomimo głośnego sprzeciwu matki, dziewczynka odpaliła na swoim tablecie bajkę na pełny regulator. Chcąc nie chcąc musiałem wysłuchać słuchowiska pt. "Świnka Peppa uczy się grać w koszykówkę". W końcu podniosłem wzrok znad gazety i z niesmakiem zobaczyłem, że za oknem siąpi deszcz. A więc moja wyprawa zacznie się od przemoczonych ciuchów... Pociąg minął stacje Stróże i z impetem wbił się w Beskid Niski.

19. wiek był epoką galopującej rewolucji przemysłowej. Jednym z katalizatorów postępu był nowy środek transportu - kolej - pozwalający na podróże szybsze niż ktokolwiek wcześniej śmiał marzyć. Był rok 1876, gdy Austriacy otworzyli kolej Tarnowsko-Leluchowską. Wkrótce dobudowano również łącznik Muszyna-Krynica, przyśpieszając tym samym rozwój słynnego uzdrowiska. Na odcinku Nowy Sącz-Stróże, kolej ta ma część wspólną z jedną z najśmielszych inwestycji C.K. Monarchii. Kolej Transwersalna powstała z przyczyn strategiczno-militarnych. Napięta sytuacja w Europie śmierdziała wojną. W razie ataku Rosji, główna linia Galicji z Krakowa do Lwowa, przecinająca otwartą równinę, padłaby na samym początku. Galicja potrzebowała drugiej linii, bezpiecznie ukrytej w karpackich dolinach. W 1884 roku otwarto ośmiusetkilometrową magistralę z Czadcy do Husiatynia.   Galizische Transversalbahn to arteria, której galicyjska prowincja zawdzięcza rozwój gospodarczy i prestiż. Dziś linia ma znaczenie drugorzędne i na większości odcinków nie obsługuje ruchu pasażerskiego.

Mój pociąg zatrzymał się w Grybowie. Deszcz siąpił bezustannie tworząc ponurą atmosferę. Minąłem budynek dworca i znalazłem się na niewielkim parkingu. To tu zaczyna się drugi najdłuższy szlak Polski. Z żalem stwierdziłem, że kropka rozpoczynająca szlak, jeśli jest, jest schowana za żywopłotem. O istnieniu szlaku informowała ledwie widoczna tabliczka.

Ledwie widoczna tabliczka.
Na stacji Grybów.
Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem przed siebie. Po szybkich zakupach w Biedronce ruszyłem do centrum w celu wypłacenia gotówki. Udało mi się to zrobić dopiero w drugim bankomacie. Uzbrojony w prowiant, wodę i 300 zł ruszyłem na szlak, walcząc z siąpiącym deszczem. Musiałem się spieszyć. Przez awarie drzwi w mieszkaniu koleżanki, gdzie nocowałem, spóźniłem się na pociąg o 3:40. Nie dość, że straciłem 18 zł za bilet, to następny pociąg wyjeżdżał z Krakowa dopiero po 9:00. Było grupo po 12:00, gdy rozpocząłem śledzenie niebieskich pasków.

Historia Grybowa sięga głębokiego średniowiecza. W 1340 roku Grybów jest silną, rozwiniętą osadą na skrzyżowaniu szlaków handlowych z Polski na Węgry. Kazimierz Wielki nadaje jej prawa miejskie na prawie niemieckim i nazywa "Grünberg" - miasto zielonych wzgórz. Zasadźcą był niejaki Hanko, syn Jana Bogacza. Miasto rozwijało się aż do XVII w. gdy nastąpił powolny upadek gospodarczy. Przez okolice przetoczyły się działania Konfederacji Barskiej. W XIX w. rozwinął się drobny przemysł, miasto otrzymało połączenie kolejowe. Przez Grybów przewinęło się wiele znamienitości, m.in.: Józef Mehoffer (odwiedzał tu swoją narzeczoną), Józef Piłsudski czy Stanisław Wyspiański.

Dziś miasto jest obrazem galicyjskiej prowincji. Otoczone przez zielone Góry Grybowskie stanowi świetny punkt wypadowy na wycieczki po Beskidzie Niskim. 

Grybów znajduje się na zachodnim krańcu Beskidu Niskiego, najrozleglejszego pasma wschodnich Beskidów.  Beskid Niski stanowi największe obniżenie w głównym łuku Karpat, przez co już od najdawniejszych czasów pocięty był siecią szlaków handlowych. Jego trudna i burzliwa historia pozostawiła po sobie tajemniczą i na poły magiczną atmosferę. Choć nie najwyższe to góry, jednak przyciągają niesamowitą atmosferą.

Początek szlaku wiódł asfaltową drogą, powoli wznoszącą się w stronę Chełmu Grybowskiego (777 m n.p.m.). Szedłem wśród cichych domostw i pól, powoli zbliżając się do kopulastego szczytu. Minąłem kościół p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa i znajdujący się obok pomnik upamiętniający bohaterów Ziemi Grybowskiej z czasów wojennej zawieruchy 1939-1945.
Przedmieścia Grybowa.

Pomnik Bohaterów Ziemi Grybowskiej 1939-1945

Na skraju lasu spotkałem starszego pana. Wymieniliśmy uprzejmości, a on raczył stwierdzić: -Nie najlepsza pogoda na spacery, co? - Nie sposób było się nie zgodzić. W lesie ścieżka szła wyraźnie pod górę. Uważnie stawiałem każdy krok, żeby nie poślizgnąć się na błocie. Gęsty las dawał lekką ochronę od deszczu. Po chwili wyszedłem na szczytową polankę, gdzie zrobiłem krótką przerwę. Zadzwoniłem do Julki, która była właśnie na obozie wędrownym w Bieszczadach, kiedy dołącza. Okazało się jednak, że góry ją tak wymęczyły, że nie ma ochoty wybierać się znowu na szlak po obozie. Oznacza to, że szlak będę pokonywał jednak samotnie. Plecak jest cięższy niż się spodziewałem. Deszcz. Samotność. Do Wysowej w okolicach której miałem zamiar spać jeszcze dziesięć godzin marszu....

Potrzebowałem chwili, żeby pozbierać myśli i raz jeszcze uświadomić sobie, w co się wpakowałem. Zawsze, gdy planuje się taką wyprawę, w głowie ma się romantyczne wyobrażenia o jedności z naturą i odpoczynkiem duszy. Zapomina się o tej mniej przyjemnej stronie: o ciężkiej walce z samym sobą i chęcią zawrócenia. Kryzys po zaledwie dwóch godzinach? Weź się w garść! Założyłem plecak na plecy i ruszyłem w dół.
Na szczycie Chełmu (777 m n.p.m.)

W drogę!
Ścieżka wiodła przez buczynę, stromo opadając w stronę znajdującej się na wschodnich stokach drogi. Momentami trzeba było zejść ze ścieżki, żeby nie zsunąć się po błocie. Tuż przed szosą spotkałem grzybiarza. Jemu deszcz był na rękę.

Szosa łącząca Ropę z Brunarami i Florynką biegła grzbiecikiem, oferując przepiękne widoki na skąpane w deszczu Góry Grybowskie.
Na szosie.

Widoczki.
Narzekanie na marsz asfaltem to klasyk. Jednak w deszczu kawałek szerokiej drogi to zbawienie - nie przedzierasz się przez mokre paprotki i spodnie nie przemakają. Żyć nie umierać!

Minąłem wieś Wawrzka i wkrótce zrobiłem sobie postój obiadowy. Aura nie sprzyjała rozpalaniu kuchenki gazowej, więc ograniczyłem się do bułki czosnkowej i paczki pierogów na zimno. Najedzony ruszyłem w dalszą drogę. Tu szlak odbijał w las. Kilkukilometrowy odcinek łączył ze sobą dwie równoległe szosy. Miejscami ścieżki praktycznie nie było i trzeba było się przedzierać przez bagna. W końcu jednak ponownie powitałem asfalt.
Droga przez las.

Dotarłem do zakrętu szosy, gdzie wg mapy szlak odbijał w las. Wszedłem na szeroką szutrówkę i rozpocząłem marsz przez las. Po mniej więcej dziesięciu minutach zorientowałem się, że coś jest nie tak. Od dawna nie widziałem szlaku, droga opadała podejrzanie stromo (szlak miał iść grzbietem), a kompas wskazywał północ. Wróciłem się do głównej drogi i wtedy zrozumiałem swój błąd. Skręciłem za wcześnie! Zamiast minąć zakręt i wejść na niewielką ścieżynę, skręciłem w szutrówkę przed zakrętem.

Ścieżynę w rzeczy samej było trudno namierzyć. Szlak wiódł pośród pokrzyw i paproci, skrajem lasu i pól należących do Brunar. Musiałem się przedzierać przez prawdziwe chaszcze. Na szczęście dotarłem po chwili do szczytu Flaszy, gdzie odbijał czarny szlak do Klimkówki. Byłem tu zimą 2015 roku na sylwestrowym obozie kursu przewodnickiego. Wtedy też po raz pierwszy poczułem "zew szlaku", patrząc jak niebieskie znaki znikają gdzieś w lesie. Po krótkiej przerwie zagłębiłem się w las. Było grubo po 17:00. Na dojście przed zmrokiem do Ropek nie miałem co liczyć. Podjąłem decyzję: przedłużam przejście o jeden dzień. Około 18:00 dotarłem w rejon szczytu Homoli (712 m n.p.m.). Tu zaczynał się szlak żółty, który stromo schodził do Uścia Gorlickiego. Opuściłem szlak niebieski i ruszyłem w stronę wypatrzonego na mapie pola namiotowego. Szlak opadał bardzo ostro. Choć moim głównym problemem było jak się nie zabić na śliskim błocie, to jednak wiedziałem, że jutro będę tędy wracał na szlak - będzie ostro!
Homola (712 m n.p.m.) - szczyt jest de facto kilkadziesiąt metrów od skrzyżowania szlaków.
Wkrótce dotarłem do szosy. Pole namiotowe znajdowało się na skraju Uścia Gorlickiego, nad brzegiem Klimkówki. W niewielkim barze opłaciłem należność za nocleg (6 zł/namiot) i zamówiłem hamburgera odgrzewanego w mikrofali oraz zimne piwo. Wieczorem rozpogodziło się i załapałem się na przepiękny zachód słońca nad wodami jez. Klimkówka. Jezioro zaporowe na Ropie tworzyło naprawdę malowniczą scenę dla zachodu. To prawdziwa gwiazda filmowa - w filmie Ogniem i Mieczem grało Dniepr!
Jez. Klimkówka

Położyłem się w namiocie i zasnąłem. Przygoda zaczęła się na dobre...