wtorek, 27 marca 2018

Szlak Karpacki - Cz. 3: Przez magurskie lasy

CZĘŚĆ III 

Przez magurskie lasy

"(...) Dla oczu ukryty - niedostrzegły wzrokiem
Jedyny ślad wymarłej sadyby
Gasnąca drożyna spleciona z potokiem
Jakby nie była - odeszła jak gdyby

Porosły drzewa gdzie umarły chaty
Zamknęły się cerkwi widmowe pierzeje
Opuścił sioło Chrystus Pantokrator
Zgięty w pół krzyż samotnie niszczeje (...)"

~Zespół Na Bani, "Deesis" 

Rok 1939. Ciepłe lato, wiatr lekko tańczy z kłosami zboża na porastających karpackie wzgórza polach. Krowy kryją się przed słońcem w zagajnikach, gdzieś w pobliżu pluska zimny strumień. W pobliskiej wsi panuje cisza, słychać tylko przytłumione głosy ludzi śpiewających w cerkwi. Bez organów, bez żadnych instrumentów. Tylko śpiew, nie zawsze czysty, ale szczery. Ludzie modlą się o pomyślność, o spokój. A potem przychodzi ona... wojna. Sześć lat strachu i śmierci. 

Przed wojną Radocyna była ludną wioską położoną w malowniczej dolinie Wisłoki. Wioska jakich wiele było rozrzuconych po beskidzkich dolinach. Zamieszkiwało ją blisko 400 Łemków oraz kilkoro Polaków i Żydów. Gwar na uliczkach, śmiech dzieci, starsi odpoczywający pod starą jabłonią... Po wiosce ostały się tylko zdziczałe sady, miejsce po cerkwi, kilka przydrożnych krzyży. Wieś, której nie ma. 

Radocyna opustoszała w 1945 podczas pierwszej, w teorii dobrowolnej akcji wysiedleńczej. Mieszkańcy wyjechali do ZSRR w okolice Krzywego Rogu. Miejscowi nie doczekali pamiętnego roku 1947, który dotknął tyle innych Rusińskich wiosek. 

Rok 1947. Akcja Wisła. Przymusowe wysiedlenia ludności niepolskiej z terenów wschodniej Polski rozpoczęły się 28.04.1947 o świcie. W trakcie bezwzględnych działań grupy operacyjnej "Wisła" swój dobytek i domy straciło 480 tys. ludności niepolskiej: Łemków, Bojków i Ukraińców. Do tej pory trwają spory pomiędzy zwolennikami słuszności wysiedleń ludności cywilnej, a osobami bezwzględnie je potępiającymi. To temat niezwykle kontrowersyjny i jak zwykle bywa  w takim przypadku, nie jest problemem czarno-białym. Oficjalnym motywem przeprowadzenia akcji, jaki podały władze ludowe, było odcięcie oddziałów UPA grasujących po tych terenach od bazy zaopatrzeniowej ze strony ludności cywilnej. Prawdą jest że partyzantka nie działała w próżni. Prawdą jest, że wraz z wysiedleniami skończyły się czasy "świetności" czerwono-czarnych band, które dopuściły się niewyobrażalnych potworności wobec ludności polskiej jak i również swoich pobratymców. Prawdą jest też jednak, że AW dotknęła Łemków mieszkających daleko na zachodzie, takich którzy nie widzieli na oczy ani jednego banderowca. 

Wielu miejscowych zapewne pomagała partyzantce ukraińskiej, często niekoniecznie z własnej woli. Nie pozostawia jednak wątpliwości, że w większości przesiedlono ludzi niewinnych. Trudno ocenić, co by się stało, gdyby nie AW. Być może jeszcze wielu ludzi po obu stronach "barykady" padłoby z rąk ukraińskich nacjonalistów. Być może wielu Łemków odnalazło się na "Ziemiach Odzyskanych" i wiodło dostatnie, spokojne życie. Nie można jednak zaprzeczać, że osoby pozbawione swojej ojczyzny, siłą wypędzone z rodzinnych chyż, doznały wielkiej krzywdy niezależnie od słuszności działań rządu ludowej Polski.  I my Polacy powinniśmy to rozumieć jak nikt inny.

To były straszne czasy, gdzie życie zwykłych dobrych ludzi zbiegało się z działaniami zbrodniarzy, święcie przekonanych o słuszności swojej ideologii, gotowych w jej imieniu dokonywać potworności, od których do dziś jeży się włos na głowie. Skrajny nacjonalizm to zaraza, która powoduje że sąsiad nienawidzi sąsiada; dzieli ludzi i prowadzi do skrajnych reakcji, odczłowieczenia i przemocy. Ludobójstwo na Wołyniu, Srebrenica, Rwanda, Auschwitz i inne plamy krwi niewinnych na mapie świata mają wspólny mianownik: ślepa i nielogiczna nienawiść do drugiego człowieka, który z wierzchu jest inny niż ty, ale w gruncie rzeczy taki sam. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej dla nas. Dla nas wszystkich. Polaków, Ukraińców i innych. 

Wiele złych rzeczy wydarzyło się w tamtych czasach. I Rusinom niestety też się dostało. Początkowo bałem się poruszać ten temat, zwłaszcza patrząc na ilość szamba, jakie wylewa się w komentarzach pod filmami opowiadającymi o tamtych czasach. Jestem jednak szczery i nie byłbym sobą, gdyby nie zabrał w tej sprawie głosu. Podczas przejścia Szlaku miałem wiele okazji, żeby o tym myśleć. Sądźmy faktycznych winnych zbrodni, a nie całe narody. I pamiętajmy o ofiarach. Tyle w temacie.


Radocyna na mapie Wojskowego Instytutu Geograficznego z 1938.
28.07.2017
Obudziłem się wyjątkowo późno. Baza namiotowa w Radocynie to miejsce dla mnie wyjątkowe. Rok wcześniej spędziłem tu cudowny tydzień, podczas obowiązkowych praktyk, które przejść musi każdy kursant. Nie jest to jednak przykry obowiązek, o nie! Ten tydzień wypełniony jest zarówno pracą (rąbanie drewna, palenie w piecu, sprzątanie), ale również beztroskie byczenie się w hamaku, picie czystej wisłockiej wody i długie wieczory spędzone przy ognisku i gitarze. Jako absolwent kursu przewodnickiego i członek SKPG Kraków (twórcy i właściciele bazy) mogłem się tu poczuć jak w domu. Mój umysł mógł odpocząć od samotności i pobawić się w towarzystwie znajomych przewodników. Ogień tańczy, drżą gitary struny, gorzałka szumi w głowie, a nad tobą rozgwieżdżone niebo. Co z tego, że jutro trzeba wstać i iść dalej ;).

Baza studencka Radocyna. Jedna z trzech obok Lubania i Gorca baza SKPG Kraków. (Zdjęcie ze strony: www.chatki.com)


Studenckie bazy namiotowe mają długą i bogatą historię, starszą nawet od chatek studenckich. Pierwsze bazy pojawiły się w latach 60., a palce mieszało w tym SKPG Kraków. We współpracy z biurem turystycznym "Almatur"  założona została baza na Lubaniu (1967). Przez kolejne lata powstawały kolejne, zakładane głównie przez pasjonatów i kluby turystyczne. Baza na Radocynie została założona trzydzieści lat przed moim przejściem Szlaku, latem 1987. Obecnie na terenie Beskidów i Pienin działa 15 baz namiotowych. Są to miejsca o niespotykanej atmosferze, gdzie spotkać można prawdziwą galerię osobowości: od wędrujących z plecakiem długodystansowców, aż po stałych bywalców potrafiących przesiedzieć na bazie całe wakacje. To magiczne miejsca, gdzie przeżyjemy rzeczy, jakich nie da się kupić za żadne pieniądze. A sam nocleg opłacimy wręcz symboliczną kwotą.   

Wczoraj Szlak nie chciał mnie wypuścić. Powrót na niego też okazał się sprawą nietrywialną. Wygodna droga opuściła dolinę Wisłoki i wkrótce zaczęła się rozdzielać na plątaninę dróg leśnych, jak to zwykle bywa błotnistych i rozjeżdżonych. Już po chwili musiałem podjąć decyzje o opuszczeniu tego labiryntu i wyruszyłem na azymut w stronę granicy. Po drodze złapałem zasięg i zadzwoniłem do Dawida, który miał dołączyć do mnie i towarzyszyć mi przez dwa dni, aż do przeł. Dukielskiej. Jego podróż uświadamia jak trudno dostać się w te dzikie tereny: najpierw autobusem do Jasła, potem busikiem do Krempnej. Z Krempnej udało mu się złapać okazję do Grabu i ostatnie kilka kilometrów pokonał pieszo wzdłuż szosy. Jednak zacznijmy od początku.

Znalazłem granicę i rozpocząłem marsz na wschód. Maszerowałem  błotnistą ścieżką przez dobrą godzinę. Otaczał mnie gęsty las i wszelkie możliwości odbicia ze szlaku wiązałyby się z nielichą przeprawą przez gęste krzaczory. Ja jednak konsekwentnie trzymałem się niebieskich znaków, aż nagle las rozstąpił się, a ja stanąłem na asfaltowej szosie, przy której spotkałem grzybiarza, który właśnie wypakowywał koszyk ze swojego samochodu. Dotarłem na przełęcz Beskid nad Ożenną. Od tego miejsca czekał mnie półgodzinny marsz szosą w głąb kraju.

Przełęcz Beskid nad Ożenną.

Tłok na kwiatku. ;)

W stronę Ożennej.

Ożenna. Tablica upamiętniająca działania Konfederacji Barskiej.
Usiadłem na przystanku i zrobiłem sobie przerwę od upału. Po czterdziestu minutach dołączył do mnie Dawid. Od tej chwili będę miał towarzysza przez najbliższe dwa dni. Z Ożennej szlak wspina się polami w stronę granicy, mijając po drodze zabudowania dawnego PGR-u. Na skraju lasu wkracza w Magurski Park Narodowy.
Dawid na 12:00! ;)

Dawny PGR.

Pola nad Ożenną.

Na skraju lasu.

MPN.
Magurski Park Narodowy powstał 1 stycznia 1995 roku, więc jest niemalże moim równolatkiem. Chroni on leśne tereny centralnej części Beskidu Niskiego z jego bogatą florą i fauną. Niskie te góry, są jednak jednymi z najdzikszych obszarów polskich gór. Wejście na teren parku jest płatne (2 zł ulgowy, 4 zł cały), a bilety można kupić za pośrednictwem SMS-a (doliczany jest VAT). Siedziba mieści się w Krempnej (przeniesiona z Nowego Żmigrodu), a symbolem jest Orlik Krzykliwy (łac. Clanga Pomarina). Więcej  o przyrodzie parku: Strona parku.

Wkrótce wróciliśmy do granicy. Na tym odcinku topologia Szlaku staje się nieco bardziej urozmaicona. Więcej tu podejść i raz na jakiś czas las otwiera się, pokazując piękne panoramy, głównie na stronę słowacką. Przy słupku granicznym I/182 przystanęliśmy na moment przy pomniku żołnierzy różnych narodowości, poległych podczas obu wojen światowych. Zbliżamy się do przeł. Dukielskiej, która była epicentrum działań wojennych w tym rejonie. W księdze wpisów zostawiam kolejną notkę:

28.07.2017 r.

Czwarty dzień samotnego* przejścia szlaku Grybów-Rzeszów. Słoneczko dopisuje. ;)
* Dziś dołączył Dawid i będzie mi towarzyszył aż do )( Dukielskiej. Trasa na dziś:
Radocyna -> )( Beskid -> Ożenna -> )( Filipowska -> )( Tepajec -> )( Mazgalica -> Hajstra

CIAGLEWDAL.BLOGSPOT.COM
Jakub "Osin" Osiński
Dawid Pawłoski
I dopisek Dawida:
Czyli jak zostałem abstynentem...

Będący żartobliwym odniesieniem do naszych kursowych przygód, podczas których Dawid zdawał przebieg granic Beskidu Niskiego, mimochodem popijając Śliwowicę. ;) 

Dawid przy pomniku.

   Zatrzymujemy się na moment przy Sedle Tepajec, skąd rozciąga się panorama pustej doliny, gdzie znajduje się kolejna opuszczona wieś - Ciechania. Ze względu na brak szlaków, miejsce to jest niedostępne dla turystów (jest to przecież teren parku), jednak od czasu do czasu organizowane są wycieczki, na których można legalnie odwiedzić to miejsce z parkowym strażnikiem. Wkrótce docieramy do przełęczy Mazgalica. Stąd odeszliśmy żółtym szlakiem do Huty Polańskiej, gdzie w prywatnym schronisku Hajstra spędziliśmy noc.
Na szlaku. Jeden z bardziej widokowych fragmentów.

Widok na Słowacje.

Sedlo Mazgalica (582 m n.p.m.). 
Huta Polańska była wsią stanowiącą enklawę ludności polskiej na terenach Rusińskich. Według tradycji osiedlili się tu Konfederaci Barscy. Podczas wojny istniał tu kurierski szlak przerzutowy. Wszystkie zabudowania zostały zrównane z ziemią pod ostrzałem artyleryjskim, a mieszkańcy nigdy już nie wrócili. Na skraju wsi stoi kościół p.w. św. Jana z Dukli. Nabożeństwa odbywają się sporadycznie, odpust przypada na drugą niedzielę lipca.  Prywatne schronisko "Hajstra" działa tutaj od 1996 w budynku dawnej strażnicy WOP.

29.07.2017
Ponieważ Dawid musiał wcześnie wrócić do domu, wymarsz zarządziliśmy przed 6:00 rano. Wyszliśmy z jeszcze śpiącej Hajstry i ruszyliśmy w drogę powrotną do granicy. Za sobą zostawiłem jeszcze plakat promujący kurs przewodników beskidzkich. Był to ostatni plakat, który rozwiesiłem. Żeby się nie pogięły, trzymałem je w karimacie, na zewnątrz plecaka. Niestety był to błąd, bo jak później się tego dnia okazało, wypadły po drodze. Nigdy już ich nie znalazłem.

W chłodzie poranka przeczłapaliśmy koło kościoła i wróciliśmy do granicy, skąd rozpoczynała się wspinaczka na najwyższy szczyt w okolicy - Baranie (754 m n.p.m.). Na szczycie znajduje się zamykana wiata turystyczna i wieża widokowa, która jednak nie była w najlepszym stanie. Wspinać się na nią można jedynie na własną odpowiedzialność.
Plakat kursu przewodnickiego SKPG Kraków 2017-19

Prywatne schronisko "Hajstra" w Hucie Polańskiej.

Kościół p.w. św. Jana z Dukli w Hucie Polańskiej.

Widok z wieży widokowej na Baraniem.

Wiata turystyczna na Baraniem.

Stan techniczny wieży pozostawia wiele do życzenia...

Jeszcze tylko dwie i pół godziny dzisiaj.
Z Baraniego szlak wiódł jeszcze dwie godziny granicą, po czym mocno zarośniętą ścieżką schodził do doliny Obszarnej Wody. Tu, przy utwardzonej drodze wiodącej do Barwinka, zrobiliśmy krótki postój.

Pół godziny później dotarliśmy do Barwinka, skąd zajechaliśmy do Dukli autostopem. Tu wydarzyła się mała "tragedia" - kijki trekingowe zostały na przystanku, gdy szybko pakowaliśmy się do wozu. Pożegnałem Dawida i wróciłem najbliższym busem do Barwinka. Niestety kijków już nie było... załamany wróciłem busem do Dukli, gdzie zakwaterowałem się w schronisku młodzieżowym. Pochodziłem chwilę po Dukli, po czym z braku innych rzeczy do roboty położyłem się spać o 19:00...
Po drugiej stronie parku.

Łapiemy stopa!
Bociany na dachu. Rynek dukielski.
<<Część Druga ~ Spis Treści ~ Część Czwarta>>

wtorek, 20 marca 2018

Szlak Karpacki - Cz. 2: Łemkowyna


CZĘŚĆ II

ŁEMKOWYNA


"Łemkowie
rodzinna ziemia woła
gdzie dzikie chaszcze
gdzie ślady domostw
pozostały
siedliska nowe wznoście

Na wzgórzach płonie ogień święty
pradziadów waszych
na połoniny skrzydłach śpiewnych
jest miejsce tam dla żywych
w muzyce słowa
powroty

Łemkowie
Woła was ziemia bracia
w siną obręcz lasów
w zielone
podniebne Karpaty"

~Władysław Graban

Przybyli tu przed laty - potomkowie pasterskich Wołochów - przez wieki swej historii zrutenizowani.  Łemkowie, bo o nich mowa, przez kilka stuleci zamieszkiwali tereny Beskidu Niskiego i okolic. Dziś są porozrzucani po świecie. Obecnie na terenie Polski, narodowość łemkowską deklaruje nieco ponad 10 000 ludzi.

Przed wojną karpackie wioski tętniły życiem, historia jednak nie obeszła się z nimi łaskawie. Najpierw krwawa wojna, później tzw. "Akcja Wisła" w 1947 roku - przeprowadzona przez rząd komunistyczny na szeroką skalę akcja wysiedleńcza. Dziś tereny Beskidu Niskiego i Bieszczad należą do jednych z najbardziej wyludnionych regionów Polski. Wydarzenia sprzed 70 lat budzą olbrzymie kontrowersje - ilu ludzi, tyle opinii, nierzadko bardzo radykalnych. Bolesna historia pozostawiła po sobie świat opuszczony, pełen zdziczałych sadów, cerkwisk i sadyb - świat Łemkowyny - dziś spokojnej i dzikiej krainy, nieskażonej jeszcze masową turystyką, przepełnioną aurą tajemniczości i niewysłowionego smutku i nostalgii. 

O Łemkach i Łemkowynie napisano już wiele, jednak nie zrozumie tej przejmującej atmosfery burzliwej i smutnej przeszłości, ten kto nigdy nie odwiedził Beskidu Niskiego. Mój szlak przecinał sam środek tej krainy...

26.07.2017

Obudziłem się około godziny ósmej, gdy promienie słońca zmieniły mój namiot w piekarnik. Szybko rozsunąłem suwak i wyczołgałem się na wilgotną od rosy trawę. Przywitało mnie błękitne niebo i para wznosząca się leniwie nad taflą jeziora.

Zwinąłem namiot, spakowałem mandżur i ruszyłem przed siebie, pocąc się w coraz bardziej palącym słońcu. Tak jak sądziłem, podejście na Suchą Homolę dało mi w kość: strome, a na dodatek wciąż śliskie po wczorajszym deszczu. Wróciłem na szlak i ruszyłem na południowy wschód, w stronę Wysowej. Szlak przeciął drogę z Uścia Gorlickiego do Brunar i po krótkim przedzieraniu się na przełaj przez las, udało mi się odnaleźć ścieżkę, wiodącą długim i monotonnym pasmem Bordiów Wierchu. Jest to jeden z "rusztów" Hańczowskich Gór Rusztowych. Ta część Beskidu Niskiego składa się z ułożonych równolegle pasm, raz na jakiś czas przeciętych przełomami rzek, które raz po raz zmieniają swój bieg z doliny do doliny. Region ten jest domem dla najwyższych szczytów Beskidu Niskiego takich jak Lackowa (997 m n.p.m.), czy znajdująca się na mojej trasie Jaworzyna Konieczniańska.

Po dwóch godzinach marszu wśród buczyny ścieżka zaczęła opadać i po chwili dotarła do asfaltowej drogi, łączącej Hańczową ze Śnietnicą. Tu też po raz pierwszy Szlak spotyka się z Głównym Szlakiem Beskidzkim. Co ciekawe na tym odcinku osoby idące w Bieszczady GSB oraz SK będą szły w przeciwnych kierunkach.
W stronę Ropek. SK i GSB.

Uwaga! Płazy ;)
 Tuż przed Ropkami zrobiłem sobie krótką przerwę przy klauzie na Ropce. Leżałem chwilę na zielonej trawie, kilka metrów od drogi. Pomachało mi wtedy dwóch turystów z wielkimi plecakami. Czyżby szli GSB?
Klauza na Ropce.

Dwujęzyczny znak przy wejściu do Ropek.
 Dzisiaj Ropki są niewielką miejscowością, w której prym wiodą prywatne domy letniskowe i agroturystyki. Tu też pożegnałem się z czerwonym szlakiem i ruszyłem w stronę Wysowej Zdrój. Na moment zatrzymałem się, żeby wypić łyk wody. Dogoniło mnie dwóch mężczyzn. Po krótkiej rozmowie dowiedziałem się, że odwiedzali znajomą w jej domu letniskowym i właśnie wracają do swojego rodzinnego Nowego Sącza. Zainteresowali się moją wyprawą i stwierdzili, że odprowadzą mnie do Wysowej, wszak i tak szliśmy w tym samym kierunku.

Przyznali, że widok turysty w tym miejscu to dość nietypowy widok, co wydawało mi się dość dziwne, biorąc pod uwagę bliskość GSB i dobrze skomunikowaną (jak na tutejsze warunki) Wysową. Opowiedzieli mi, że większośc ludzi to albo tutejsi, albo przyjeżdżający do swoich "daczy" ludzie uciekający z miast. Również kuracjusze miejscowego domu zdrojowego. Ponarzekali również na to, że młodzi ludzie rzadko kiedy się ruszają i pochwalili mój pomysł. Podziękowałem, jednak stanowczo zaprzeczyłem i powiedziałem, że stan usportowienia mojego pokolenia jest lepszy niż się wydaje, a nasze rzekome uzależnienie od technologii jest w dużej mierze rozdmuchane. Gdy tak rozmawialiśmy, minęliśmy przełęcz Hutniańską i weszliśmy do Wysowej Zdrój.

Lokalnymi wodami zdrojowymi leczyli się zbójnicy już na początku XVIII w. Coroczne kąpiele odbywał tu też wojewoda Bracławski hr. Lanckoroński. W 1812 Ignacy Zychowicz wybudował tu pierwszy dom zdrojowy. Przez ponad sto lat trwała historia uzdrowiska, które jednak nie przetrwało próby czasu i po dwóch wojnach zostało zaniedbane. Dopiero w latach 60. i 70. państwowa własność przejęła Wysową i znacznie rozbudowała uzdrowisko. Z tego okresu pochodzi większość zabudowy uzdrowiskowej. 

Sama Wysowa wyrosła przy starym szlaku handlowym na Węgry. Dawniej ciągnęły przez przełęcz Wysowską karawany wiozące wino, sukna i inne dobra. Dziś jest podupadłym uzdrowiskiem, jednak dość dobrze skomunikowanym z np. Nowym Sączem.

Okazało się, że moi towarzysze mieli jeszcze trochę czasu do autobusu, poszliśmy więc razem do zdrojowej restauracji na obiad. Po sutym posiłku pożegnaliśmy się, a ja udałem się do sklepu, po drodze nabierając wody ze źródła mineralnego "Józef I". W międzyczasie trochę pokropiło, na szczęście nie była to dramatyczna zmiana pogody.
Źródło "Józef I". Woda jest ohydna, ale zdrowa. ;)
Zakupy udały się do tego stopnia, że przeklinałem siarczyście, zakładając wypełniony prowiantem plecak. Po drodze udało mi się jeszcze zgubić - skręciłem za wcześnie i musiałem się wracać. Po drodze rzuciłem okiem na drewnianą cerkiew pw. św. Michała Archanioła i ruszyłem bitą drogą w stronę lasu.
Cerkiew pw. św. Michała Archanioła w Wysowej Zdrój (1779 r.)
Szlak opuszczał wieś doliną Medwidka - niewielkiego potoku, który wypływał pomiędzy dwoma górami: Kozilcami i Wysotą, prowadząc na boczny grzbiet odchodzący od głównego grzbietu wododziałowego. Powoli zachodzące słońce poganiało mnie, gdy szedłem rozjeżdżonym leśnym traktem. Dla umilenia czasu włączyłem sobie radio na komórce. W słuchawkach odezwała się słowacka stacja - niechybny znak zbliżania się do granicy. Po drodze minąłem kilka składów drewna i jeden strumień, po czym moim oczom ukazał się biało-czerwony słupek. Granica! Przede mną 225 słupków kardynalnych do trójstyku PL-SK-UA na Krzemieńcu. Jedną nogą w Polsce, drugą na Słowacji rozpocząłem ostatnie podejście tego dnia. Na szczycie Obycza (778 m n.p.m.) coś zaszeleściło w krzakach, co wywołało w moim umyśle kawalkadę czarnych myśli: niedźwiedź? Locha z młodymi? Może to tylko lis? Nigdy się tego nie dowiedziałem, gdyż pognałem wąską ścieżką w dół. Zatrzymałem się dopiero na przełęczy Regietowskiej. Tu zamierzałem skończyć dzisiejszy odcinek, odejść ze szlaku i spędzić noc w bazie namiotowej SKPB Warszawa w Regietowie. 

Wieczór w lesie.

Granica.

Regetovske Sedlo.

Ruszyłem błotnistą drogą, która wyprowadziła mnie z lasu. Nagle zza zakrętu wyjechał... samochód! Pełen nadziei wyciągnąłem kciuka i chwilę później już jechałem z młodym małżeństwem, które wracało z wieczornego spaceru, na północ w stronę Regietowa. Wysadzili mnie pod samą bazą, tym samym zaoszczędziłem 5 km spaceru. I tak będę musiał jutro wrócić do przełęczy, ale zawsze coś. Zameldowałem się u bazowej i wykupiłem miejsce w namiocie bazowym. Na pryczach obok mnie spała dwójka, która mnie minęła przy klauzie w Ropkach. Tak jak sądziłem, szli oni w Bieszczady najsłynniejszym polskim szlakiem. Do godziny 22:00 siedziałem przy ognisku razem z obozem wędrownym, śpiewając piosenki turystyczne i chłonąc bazową atmosferę, po czym wpełzłem do śpiwora i zasnąłem snem sprawiedliwym...

27.07.2017

Obudziłem się koło godziny 7:00 i w miarę szybko ogarnąłem swój majdan, po czym po angielsku opuściłem bazę, chłonąc chłód świtu. Żwirowa droga wiodła w górę szerokiej doliny. Wczoraj z perspektywy tylnego siedzenia samochodu i wieczoru trudno było jej się przyjrzeć, dziś jednak ukazała mi się w pełnej krasie: nad szerokimi łąkami unosiła się poranna mgła. Szerokie pastwiska z rzadka poprzetykane były niewielkimi zagajnikami - to zdziczałe sady po opuszczonej wsi -  pomyślałem. Faktycznie, przed wojną był tu Regietów Wyżny, tętniąca życiem miejscowość, po której ostała się jedynie drewniana kapliczka. W dole doliny dziś mieszkają niemal wyłącznie Polacy. Podobnie jak w Ropkach, Regietów Niżny jest zbitką agroturystyk i prywatnych letnisk. Znajduje się tam również największa na świecie stadnina konia huculskiego.
Poranek.

Miejsce postojowe i drewniana dzwonnica.
 Po godzinie dotarłem do przełęczy. O ile zejście z Obycza było krótkie i w miarę łagodne, o tyle podejście na Jaworzynę, było nie lada poranną rozgrzewką. Krok za krokiem napierałem stromym podejściem, od słupka do słupka, aż do szczytu. Szczyt Jaworzyny Konieczniańskiej (881 m n.p.m.) zajmowała niewielka polanka, z której pomiędzy drzewami rozciągał się widok na północ. Dało się stąd dostrzec Klimkówkę i całe pasmo Magury Małastowskiej, zamykające panoramę od północy. W dole majaczyły porozrzucane między szczytami wioski.
Podejście na Jaworzynę.

Białe spodnie + szlak = spodnie moro ;)

Pogoda dopisuje.
Z metalowej skrzynki wyciągnąłem zeszyt wpisów. Jest to czymś na kształt terenowej księgi gości, bardzo popularna rzecz na Słowacji. Rozsiadłem się na trawce, otworzyłem puszkę Radlera i odpoczywając po wymagającym podejściu, umieściłem w kajecie następującą notatkę:

27.07.2017
3 dzień samotnego przejścia szlaku Grybów-Rzeszów Biała. Słońce świeci, fajnie jest. Wyregulowałem plecak, więc idzie się o niebo lepiej. Pozdrawiam

Jakub "Osin" Osiński
-> ciaglewdal.blogspot.com
P.S.
Ktoś jeszcze tym szlakiem chodzi? :)

Ciekawe, czy ktoś zapisał pod tym pytaniem swoją odpowiedź... :)

Wschodnie zejście było równie strome, co podejście. Minąłem dwójkę słowackich policjantów, patrolujących granicę. Witając ich, podziwiałem ich zdziwione miny - chyba nie spodziewali się nikogo dziś spotkać. Muszę przyznać, że to zdziwienie było trochę odwzajemnione.

Szlak szerokim łukiem wiódł grzbietem przez las, po czym nagle odklejał się od granicy i po krótkim fragmencie opuszczał las, otwierając szeroką panoramę na rolniczą dolinę i wtuloną w nią wieś - Konieczną. Wejścia do wsi chronił byk, który zaczął gapić się na mnie intensywnie, gdy tylko stanąłem na skraju łąki. Przełknąłem ślinę i z sercem na ramieniu obserwowałem go z bezpiecznej odległości. Jak tu teraz przejść? Po dłuższej chwili Fernando zainteresował się stadkiem krów i dumnym krokiem ruszył na flirt. To była chwila dla mnie - ostrożnym ale zdecydowanym krokiem dotarłem do drogi. Po chwili minął mnie pastuch - jak się okazało, byk był zbiegiem i pognał na nieswoje pole. Krowi Casanova zwiesił łeb i razem z gospodarzem wrócił do swojego gospodarstwa.
Konieczna.
 Zawiedzionym będzie ten kto liczy w Koniecznej na sklep. O nie, nie! Kilka gospodarstw, krowy na łąkach i cerkiew p.w. Wasyla Wielkiego. Przy niej - zbiorowa mogiła żołnierzy austriackich i rosyjskich z I WŚ.
Mogiły żołnierskie.

Cerkiew w Koniecznej p.w. św. Wasyla Wielkiego z XX w.
 Przystanąłem na moment koło cerkwi by skryć się w jej cieniu. We wsi panował niesamowity spokój. Aż trudno uwierzyć ile wojsk przemaszerowało przez tą i inne podobne doliny i zostawiło krwawy ślad na mapie Karpat. W okolicach wsi znajdował się również wielki szaniec Konfederatów Barskich.
Idylliczny krajobraz...
Po wyjściu z wsi spotkałem turystę, w którym wdałem się w dyskusje na temat walorów krajobrazowych Szlaku. Jegomość wolał wędrować po Beskidzie Niskim dolinami, bo jak twierdził, na grzbietowych szlakach nic nie widać. Ja wyprowadziłem kontrę, że owszem idzie się głównie gęstym lasem, ale raz na jakiś czas Szlak ma dla idących nim turystów, widokowe niespodzianki. Życzył mi powodzenia i pożegnaliśmy się, po czym po łagodnym stoku dotarłem z powrotem do granicy.

Z oczywistych względów szlak trzymał się polskiej strony granicy, problemem było to, że szybko zagłębiał się w krzaki tak gęste, że stępiły by nawet najostrzejszą maczetę. Na szczęście znalazłem "objazd" i na szczyt Wilusi (689  m n.p.m.) wspiąłem się szeroką łąką po słowackiej stronie, mając przepiękne widoki na słowackie góry.
Na granicy.

Słowacja w pełnej krasie.

Przejścia ni mo!
 Po drodze spotkałem kilku leśników, którzy w przerwie od pracy urządzili sobie piknik na łące. Wskazali mi drogę do szlaku, co nie było trudne - drogę wskazały mi słupki graniczne. Po chwili sam szlak opuścił krzaczory i wrócił na wygodną ścieżkę.

Po dłuższym marszu w miarę płaską ścieżką przez las wyszedłem na otwartą przestrzeń. Ledwie widoczna ścieżka przecinała łąkę i doprowadzała do samotnej sosny przy której znajdował się słowacki drogowskaz. Osiągnąłem przełęcz pod Zajęczym Wierchem. Tu po raz kolejny opuściłem szlak, żeby udać się na nocleg, tym razem w dobrze mi znanej, prowadzonej przez koło SKPG Kraków, bazie studenckiej w Radocynie.

Przełęcz pod Zajęczym Wierchem.

Prawie jak u siebie :)

Ścieżka schodząca w dół doliny zniknęła w wysokich trawach, a mi nie pozostało nic innego jak przedrzeć się przez łąki na azymut. Po godzinie przedzierania się pośród krzaków, traw i przeskakiwaniu przez strumienie, dotarłem do centrum nieistniejącej wsi Radocyny, gdzie na łączce pod cerkwiskiem padłem jak zabity i leżałem dobre dwadzieścia minut, chłonąc popołudniowe słońce. W końcu wstałem, chwilę podumałem nad historią tego miejsca (nieco więcej w następnej części) i ruszyłem w stronę bazy gdzie dotarłem koło 18:30...