W weekend 12-13 grudnia 2015 skierowaliśmy nasze kroki w Pasmo Jałowieckie. Góry pod wieloma względami zapomniane i rzadko uczęszczane. Rozciągają się one na zachód od dol. Skawicy, co być może jest ich przekleństwem - rozciągnięta u ich stóp Zawoja jest perfekcyjną bazą wypadową na wycieczki w góry. Niestety położone na zachód Pasmo Policy jest dużo wyższe i w oczach wielu bardziej atrakcyjne. O Babiej Górze już nie wspominając...
Na Babiej byłem już trzykrotnie, z czego raz dzień przed wyjazdem na Jałowiec. Postanowiłem więc oddać honory tym zapomnianym, lecz mniej urodziwym pagórom Beskidu Żywieckiego (choć geologicznie bliżej do Makowskiego, vide Kondracki).
Tymczasem oddaję głos naszemu gościnnemu autorowi: Karolowi. ;)
~Osin
Weekendowy wypad zaczął się wyjazdem
o 7:20 w nocy z Krakowa. Pięcioosobowa ekipa wsiadła do busa
skierowanego na południowy zachód, dokładniej - do Zawoi. Autor
relacji nie zapamiętał dokładnie dwugodzinnej podróży z racji
odsypiania poprzedniej nocy.
Po lądowaniu po godzinie 9:00
skierowaliśmy się, oczywiście pod przewodnictwem Osina, w stronę Burdeli.
 |
;) |
 |
Wartkie wody Skawicy. |
 |
Czas na relaks. |
 |
Dol. Skawicy. |
Po półgodzinie spaceru, głównie pod
górę, minęliśmy ostatnie zabudowania. Byliśmy już na tyle
wysoko nad Zawoją, że zarządziliśmy postój - odgłosom
pożeranych kanapek wtórował głos Osina, który komentował
zawiłości beskidzko-makowsko-żywieckie tego regionu.
Dalsza część drogi prowadzącej w
stronę przełęczy Kolędówki wiodła przez pagórki, co wiązało
się z dużą ilością ostrych podejść, ale mimo tego - i
siąpiącego deszczu - udało nam się utrzymać dobre tempo.
 |
Chwilowo się przejaśnia. |
 |
Widok w stronę Wełczy - najstarszej części Zawoi. |
 |
Zielonym szlakiem na grzbiet. |
 |
Na szlaku. |
 |
Prawie grzbiet... |
 |
Na Przełęczy Kolędówki. |
W pewnym momencie ujrzeliśmy
skrzyżowanie ścieżek - dotarliśmy do pierwszego punktu
charakterystycznego wycieczki, czyli do Kolędówek. Po
kilkuminutowym odpoczynku i rzuceniu okiem (a raczej oczami) na mapy
podążyliśmy za żółtym szlakiem pełni nadziei, że ten
doprowadzi nas do Jałowca. Oczywiście, ewentualna porażka byłaby
zrzucona na Osina, więc zaufaliśmy mu, że nie dopuści do tego,
żebyśmy się zgubili.
Po drodze na Jałowiec spotkało nas
tylko kilka ciekawych rzeczy. Pierwszą było pojawienie się śniegu
na pewnej wysokości. Utrzymywał się przez większą część trasy
od tego momentu. Później dotarliśmy do prywatnego schroniska w
Murowanej Piwnicy. Zdjęliśmy zimne kurtki, zamówiliśmy ciepłe
jedzenie i ogrzaliśmy się w ciepłym wnętrzu. Z powodu ciepła i
sytości motywacja ogółu grupy do marszu nieco spadła, jednak
zmusiliśmy się i ruszyliśmy dalej. Po drodze mieliśmy okazję
dostrzec kilka biegających saren.
 |
Szlak momentami bywa błotnisty. |
 |
Marsz grzbietem. |
 |
Na Przełęczy Opaczne. |
 |
Schronisko znajduje się 5 min poniżej szlaku. |
 |
Schronisko "W Murowanej Piwnicy" tudzież Opaczne. |
 |
Obiad ;) |
 |
Widok ze schroniska na skrytą w chmurach Królową. |
 |
Autor artykułu występuje w puszczy. |
 |
Zaczyna się robić zimowo. Przekraczamy 1000 m n.p.m. |
 |
10 minut do szczytu. |
 |
Zimowy las. |
 |
Pierwsi na szczycie Jałowca (1111 m n.p.m.) - najwyższego szczytu p. Jałowieckiego - meldują się Konrad i Amanda. |
Szczyt ujrzeliśmy po półtorej
godziny od wyjścia ze schroniska. Było tam całkowicie biało - jak
zresztą już kilka kilometrów temu. Na ziemi leżało miejscami 20
cm świeżego śniegu. Poprosiliśmy wspinającą się od strony
Czerniawy Suchej kobietę o zrobienie nam zdjęcia, napiliśmy się
herbaty i pomaszerowaliśmy dalej, do czego motywował hulający tam
wiatr i zimno.
 |
Hala Trzebuńska - przy dobrej pogodzie oferuje piękne widoki. No, ale cóż... pogody się nie wybiera. ;) |
 |
Ekipa na szczycie Jałowca. Od lewej: Konrad, Amanda, Piter, Karol, Osin. |
Po kilkunastu minutach mniej lub
bardziej szybkiego (a w przypadku autora relacji bardzo szybkiego)
schodzenia dotarliśmy do punktu, gdzie znów trzeba było rozpocząć
dość strome podejście (Przełęcz Trzebuńska). Tutaj jednak pojawił się pewien szkopuł
- gdzieniegdzie cienka warstwa śniegu kamuflowała jeszcze cieńszy lód
skrywający błotniste kałuże. Kilka nieprzyjemnych odgłosów
"plusk" i wypowiedzianych przekleństw później wpełzliśmy
na Suchej szczyt Czerniawy.
 |
Schodzimy do Przełęczy Trzebuńskiej. |
 |
Niebo się powoli przeciera i wyłania się szczyt Suchej Czerniawy (1051 m n.p.m.) |
 |
Podejście na Czerniawę. |
 |
Szczyt. |
Schodzenie z 1051 m n.p.m. w stronę
wsi Koszarawy zajęło trochę czasu.
 |
Przełączka przed Lachów Groniem. |
 |
Beskid Mały w oddali. |
 |
Ostatnie metry przed szczytem... |
Po drodze zahaczyliśmy o szczyt Lachów
Gronia (1045 m n.p.m.), gdzie ze szczytowej Hali Janoszkowej otworzył nam się
przepiękny widok na Beskid Mały, Pasmo Pewelskie i Czeretniki.
Niestety wtedy zgubiliśmy szlak i do wsi schodziliśmy stromą i
lekko oblodzoną leśną drogą.
 |
Szałas na Lachów Groniu. |
 |
Janoszkowa Hala. |
 |
Zachód słońca. |
 |
Droga w dół. |
Do twardszej drogi dotarliśmy krótko
przed zachodem Słońca. Spacer przez wieś ciężko nazwać
ekscytującym lub godnym wspominania. Półtorej godziny później
zeszliśmy z drogi głównej i tu ponownie zaczęło się robić
ciekawie.
 |
Początki wsi Koszarawa. |
 |
Wieczór. |
 |
Ostatnie zdjęcie z tego dnia. Tam gdzie widać ostatnie promienie słońca musimy jeszcze dojść. |
Pojawiły się nieoczekiwane trudności
polegające na tym, że na rzece nie było mostu. Powtarzam: zmrok
zapadł już całkowicie, a na rzece nie było mostu. Przejście
kilkudziesięciu metrów w tę i z powrotem wzdłuż brzegu Koszarawy
pozwoliło na potwierdzenie drugiego z tych faktów. Po postawieniu
kilku tez dotyczących możliwych rozwiązań zaistniałego kryzysu
zaczęliśmy rozglądać się za brodem, który pozwoliłby nam
przejść suchą stopą. Rzeka okazała się mało łaskawa - w najpłytszym znalezionym miejscu woda
niemal sięgała kostek. Szybka decyzja - zdejmujemy buty i
przechodzimy boso. Jako pierwszy przeszedł Piotrek - sprawiał
wrażenie, że takie rzeczy robi codziennie.
Konrad ruszył jako drugi, odważnie,
bez wahania i... zdejmowania butów. Wtedy wszyscy po cichu
przyznaliśmy, że właściwa impregnacja obuwia przed wyjściem w
góry może być naprawdę warta wysiłku, bo Konradowi udało się
praktycznie nie zmoczyć wnętrza swoich butów.
Amanda jednak zaprotestowała i
powiedziała, że nie da rady wejść do lodowatej wody. Ja i Kuba
zostawiliśmy koleżankę, zanieśliśmy swoje plecaki na drugi brzeg
i podaliśmy je Konradowi i Piotrkowi, którzy zdążyli już wspiąć
się na dwumetrową skarpę znajdującą się tuż nad brzegiem. Niestety, Kuba ociągał się na brzegu
z podawaniem przesyłki i przez niego moje nogi - nogi stojącego w
lodowatej wodzie po kostki i zapadającego się w mule od 30 sekund -
zaczęły drżeć z zimna. Autor przyznaje, że to było naprawdę
nieprzyjemne kilkanaście sekund jego życia.
Plecaki zostawione - siłą rzeczy
trzeba było przenieść jeszcze Amandę. Ja i Kuba wróciliśmy na
pierwszy brzeg, gdzie on podniósł samą Amandę, a ja jej rzeczy.
Osin stanął na lekko pochylonym brzegu, co skończyło się dla
niego poślizgnięciem, przewróceniem na plecy i niemalże upuszczeniem cennej przesyłki do rzeki
- to ostatnie, na szczęście, niemalże. Poleciłem Kubie obranie
innej trasy, a sam, aby nie stać niepotrzebnie w wodzie, poczekałem,
aż bezpiecznie wraz z Amandą ulokuje się po drugiej stronie, po
czym sam ruszyłem - po raz kolejny - w poprzek lodowatego strumienia. Tam
wszyscy włożyliśmy z powrotem skarpety i buty na zdrętwiałe i
nic nieczujące stopy, upewniliśmy się, że ścieżka, którą
widzimy, wyznacza dalszy bieg naszej trasy, i podążyliśmy nią.
Czucie w dolnych kończynach w przypadku autora wróciła po około dwudziestu minutach
marszu.
Niedługie, ale strome podejście
doprowadziło nas do chatki pod Łoskiem, której widok był jednym z
najszczęśliwszych widoków, jakie mogliśmy wtedy chcieć ujrzeć.
Zmęczeni, ale zadowoleni przygodami na trasie odpoczęliśmy tam
przy talerzu ciepłej zupy, kubku herbaty, kartach oraz śpiewniku i gitarze.
Około pierwszej zapakowaliśmy się w śpiwory i poszliśmy spać,
wcześniej rozpalając ogień w piecyku.
CDN...