Loading [MathJax]/jax/element/mml/optable/MathOperators.js

wtorek, 30 czerwca 2015

Wakacyjne plany ;)

Zostały tylko dwa dni do egzaminu z matematyki, a to oznacza, że już niedługo... wakacje! :D
Powinniśmy się pilnie uczyć i zajmować tym:
\int_{\partial D} Pdx+Qdy = \iint_{D}(\frac{\partial Q}{\partial x} - \frac{\partial P}{\partial y})dxdy
A zajmujemy się tym:
W ramach odpoczynku od całek wielokrotnych, opowiemy Wam o naszych planach wakacyjnych ;)

Lipiec

Lipiec w naszym przypadku będzie senny i mało aktywny. Poświęcimy go na rewitalizacje bloga i małą kampanię reklamową ;). Nie oznacza to jednak, że cały miesiąc przesiedzimy w domu! O nie!
Na Lipiec mamy zaplanowane kilka wyjazdów:
  • Wypad w Tatry z okazji rocznicy W.I.N.O.
  • Wypad w inne góry na zakończenie sesji
  • Wyjazd na koncert Domu o Zielonych Progach na Śnieżniku. (LINK)
Ponadto postaramy się zorganizować kilka drobnych wycieczek w naszych okolicach ;)
Tatry ;)
Śnieżnik.


Sierpień

Sierpień będzie znacznie bardziej aktywny. Między innymi rozpoczniemy naszą przygodę z autostopem ;) Jeszcze nie wiemy gdzie i kiedy, ale na pewno zorganizujemy. 
Autostop.

Będziemy również na Przystanku Woodstock! :)
Przystanek Woodstock.
Zwieńczeniem sierpnia będzie przejście Głównego Szlaku Świętokrzyskiego im. Edmunda Massalskiego ;).
Łysa Góra (594 m n.p.m.).

Wrzesień

Na Wrzesień szykujemy coś naprawdę specjalnego, ale o tym wkrótce... ;)
Na koniec wakacji pojedziemy w Beskid Niski, aby odkryć zapomniany świat Łemków. 

To będą świetne wakacje :)).

niedziela, 28 czerwca 2015

Pieniny cz. 2. Nad pięknym modrym... Dunajcem.



Zasiedzieliśmy się trochę na szczycie Wysokiej. Rozległy krajobraz i trudy wędrówki w dość wysokiej temperaturze przez blisko 21 km działały na nas jak magnes, sprawiający, że nie chcieliśmy specjalnie schodzić do schroniska. W końcu ok. 19:30, po odsłuchaniu Płoną góry, płoną lasy zeszliśmy ze szczytu.



Tu, Pieniny zaoferowały nam małą dawkę technicznych trudności. W końcu - czymże byłaby ponad 20 kilometrowa wycieczka bez takich podejść, na zakończenie, jak to poniżej? :) Zresztą pal sześć o podejścia, zaraz za tym wzniesieniem było krótkie, acz wymagające zachowania pewnej ostrożności zejście.



Mimo długiego weekendu (Boże Ciało) w rejonie Wysokiej spotkaliśmy, o ile dobrze pamiętam, całe 5 osób. Większość osób w tym regionie wybiera raczej Pieniński Park Narodowy znajdujący się w Pieninach Właściwych. Gdzie leży Wysoka, która część Pienin jest najwyższa? Pieniny dzielą się na trzy grupy:
  • Trochę zapomniane i rzadko odwiedzane przez turystów Pieniny Spiskie (lub Hombarki). Znajdują się między Jeziorem Czorsztyńskim a przełomem Białki. Jest to najniższa część Pienin.
  • Najbardziej popularne Pieniny Właściwe znajdujące się między Jeziorem Czorsztyńskim a Szczawnicą. Obejmują Pieniński Park Narodowy. 
  • Leżące na wschód od przełomu Dunajca Pieniny Małe. To właśnie one, wbrew swojej nazwie stanowią najwyższą część tych gór. 
Kontynuując nasz marsz fragmentem grzbietu tych gór doszliśmy do... małego wyciągu narciarskiego, a stamtąd do schroniska. 
Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów...
Bingo!!! Schronisko Pod Durbaszką.
Zakwaterowaliśmy się w pokoju 6 osobowym, który zarezerwowałem kilka dni wcześniej na wszelki wypadek. Jak się okazało w pokoju ostatecznie spędziliśmy noc sami, a oprócz nas w schronisku była ok 20- osobowa zorganizowana grupa nastolatków :-) i jednostkowi turyści. Mówiąc potocznie szału nie było, ale to akurat zaliczyłbym na plus, bo mieliśmy dogodne warunki do odpoczynku.... Samo schronisko ma bardzo ciekawą historię. Budynek w którym działa powstał w latach 1949 - 1952, jako jedna z czterech wzorowych bacówek do wypasu owiec. Jednakże działalność rolniczej spółdzielni produkcyjnej okazała się niewypałem i w roku 1973 pozostały po spółdzielni obiekt zamieniony został w ośrodek harcerski, a następnie w istniejące w obecnym stanie schronisko młodzieżowe. Tradycyjnie nasze plany wczesnego wstania rano spełzły na niczym. Obudziłem się, a na zegarku było po szóstej. Kiedy spojrzałem nań po raz wtóry była... ósma. Co ciekawe, podobny efekt (tylko godziny były inne) spotkał komórkę Kuby. Czyżby nasze urządzenia w cudowny sposób znalazły się w innej czasoprzestrzeni niż my? Nie wiem, jakkolwiek chciałbym zauważyć, że względem nas pozostawały w spoczynku...

Słoneczny poranek
Rano mieliśmy okazję spotkać się z kierownikiem ośrodka. Gość jest w porządku, tylko można było odnieść wrażenie, że z jakiś niewiadomych przyczyn jest uprzedzony do studentów (w szczególności tych z AGH :)), no cóż... Rozliczyliśmy się z nim za nocleg, następnie zjedliśmy, zamówione poprzedniego dnia śniadanie i ruszyliśmy w drogę.
Wszystko dopięte na ostatni guzik, możemy ruszać :). Tajemniczy płyn w butelce, to próba zrobienia herbaty w letniej wodzie :P.

Może dziwnie to zabrzmi, ale pogoda była aż za ładna. Pierwszym naszym celem był wąwóz Homole, zatem aż pod Wysoką doszliśmy tą samą trasą co dnia poprzedniego. Niebieski szlak przecina tutaj rezerwat Wysokie Skałki. Mimo, że ciężko w nim dostrzec coś nadzwyczajnego, to odgrywa istotną rolę w ochronie miejscowej fauny (jedyny w Pieninach górnoreglowy las świerkowy)  i flory (orzeł krzykliwy, puchacz, myszołów). Rejon rezerwatu stanowi granicę między Pieninami i Górami Lubowelskimi. Oczywiście, jak to z naszymi trasami bywa, mieliśmy małe przeszkody w postaci zwalonych i pościnanych drzew. Mimo, że nie uszliśmy godziny drogi, to słońce + wysoka temperatura zdawały się mówić: Halo, halo!!! Koledzy, nie zapominajcie o nas :-)


Towarzysz Kuba nie byłby sobą, gdyby nie zrobił panoramy ;)

Dołożyłem wszelkich starań, żeby trasa była łatwa i ciekawa :).

Mijając pierwszych, napotkanych tego dnia turystów, zaczęliśmy schodzić zielonym szlakiem do Jaworek.  Wąwóz Homole ma 800 m długości, a jego ściany mają do 120 metrów wysokości i zbudowane są z jurajskich oraz kredowych wapieni. Niektóre skały noszą czerwone zabarwienie świadczące także o obecności w nich związków żelaza. Idąc z góry, bezpośrednio przy wejściu do wąwozu, przechodzimy przez Dubantowską Dolinkę. Znajdują się tu wielkie bloki skalne, zwane także Kamiennymi Księgami. Według legendy są w nich zapisane losy wszystkich ludzi, tylko nikt nie potrafi tego odczytać. Jak dotąd udało się to tylko staremu popowi z Wielkiego Lipnika na Słowacji, jednak Bóg, nie chcąc dopuścić do tego, by ludzie poznali swą przyszłość, odebrał mu mowę.
Schodząc w kierunku wąwozu, stopniowo zwiększała się ilość turystów, których spotykaliśmy. Tych przy samej Wysokiej można policzyć na palcach jednej ręki, z czasem było ich coraz więcej, minęliśmy nawet wycieczkę szkolną, a ich maksymalne natężenie było w samym wąwozie, co nie powinno specjalnie zaskakiwać. Piękny widok jaki można tu podziwiać + w miarę płaska trasa + możliwość dojazdu samochodem lub busem niemal do samego wąwozu = tłumy turystów (w tym także tych niedzielnych). 
Takie nagromadzenie turystów, którzy w trasę, czy to w górach czy na nizinach wybierają się co najwyżej w ramach niedzielnego spaceru, a obce jest im podejmowanie jakiegoś ambitniejszego wysiłku turystycznego i którzy w większości zapomnieli tradycyjnego pozdrowienia na szlaku (prostego dzień dobry) nazwaliśmy, od Morskiego Oka, efektem Moka. 

Schodzimy w kierunku wąwozu...
...coraz bliżej...
...oto jesteśmy. Dubantowska Dolinka i wypoczywający ludzie ;)
Potraficie wskazać autora tekstu?
Potok Kamionka
Żwawo przeszliśmy przez wąwóz, podziwiając wapienne skały, korzystając ze Słońca, mijając masę ludzi, by po wyjściu z niego udać się w kierunku Jaworek.
Jest to wieś na  prawie wołoskim, obejmująca dawniej jeszcze teren Szlachtowej oraz nieistniejących dzisiaj wsi Czarnej i Białej Wody. Historycznie była częścią Rusi Szlachtowskiej, a zamieszkiwana przez Łemków. Ich długa historia sięga jeszcze XIV wieku, a kończy się tragicznym epizodem, jakim było wysiedlenie ich z rodzimych terenów w ramach Akcji Wisła. Zasługuje ona na osobny artykuł, zatem pojawi się przy okazji naszego najbliższego wypadu w Beskid Niski. Tutaj tylko podkreślę dwie kwestie: nazwy Ruś Szlachtowska i mieszkańców zamieszkujących, aż do wspomnianej akcji Wisła, ten obszar. Nazwa została wprowadzona w latach 30. XX wieku przez największego badacza Łemkowszczyzny, prof. Romana Reinfussa (1910 - 1998). Dlaczego nie mógł określić rejonu po prostu Łemkowszczyzna? Tutaj dochodzimy do kwestii mieszkańców, którzy przybyli na te tereny z falą osadnictwa pasterzy wołoskich i ruskich (XIV - XVI w.), m.in. z terenów dzisiejszej Słowacji. Idealnie do nich pasuje powiedzenie z jakim przestajesz, takim się stajesz.  Byli najbardziej na zachód osiadłymi góralami ruskimi w Polsce. Od rdzennej Łemkowszczyzny oddzielał ich wysoki grzbiet Pasma Radziejowej i zasiedlona przez Polaków część doliny Popradu. Przez stulecia ulegali silnym wpływom kultury słowackiej i polskiej. Stąd odmienność języka, stroju, obyczaju, budownictwa - różniąca ich od "prawdziwych" Łemków zza Popradu.
Kim byli Łemkowie?

Oczywiście nie przyszliśmy tutaj na zasadzie "sztuka dla sztuki"... naszym celem było zobaczenie kościoła pw. św. Jana Chrzciciela. Jest to dawna cerkiew grekokatolicka, zbudowana w 1798 r. na miejscu dawnej drewnianej cerkwi z 1680 r.

Dość częstą praktyką było umieszczanie na wieży cerkwi atrapy zegara.
Ikonostas
***
Zamieszczone informacje w tekście na podstawie:


<<Poprzednia część || Następna część>>


piątek, 26 czerwca 2015

Polskie Żaglowce - STS Lwów

Ruszamy z nową serią artykułów. Tym razem, chyba po raz pierwszy od czasu powstania naszego bloga, porzucamy tematykę majestatycznych gór, pięknych, jurajskich widoków i niezwykle barwnych postaci. Oddajemy cumy, stawiamy żagle i pozostawiamy ląd daleko za horyzontem. "Polskie Żaglowce" to seria, za pomocą której chcemy przybliżyć Wam historię największych, najpiękniejszych i najbardziej znanych żaglowców, które pływając przez lata pod polską banderą, po wszystkich morzach i oceanach świata, przyniosły nam chlubę. Dzisiaj przedstawiamy Wam historię żaglowca "STS Lwów" - pierwszego polskiego żaglowca szkolnego i pierwszego, który pod polską banderą przekroczył równik.

STS Lwów
Początki

W 1869 r. brytyjska stocznia w Birkenhead "G.R. Clover and Co" wybudowała i zwodowała fregatę CHINSURA. Pod brytyjską banderą pływała ona do Australii i Indii aż do 1893 roku, kiedy została kupiona przez włoskiego armatora i przemianowana na LUCCO. Podczas jednego ze swoich rejsów straciła maszty w sztormie na Oceanie Indyjskim. Statek został ponownie otaklowany - tym razem jako bark i sprzedany do Holandii w 1915 roku, gdzie ponownie zmienił nazwę na NEST. W 1920 roku został kupiony przez Polaków.

Poświęcenie Lwowa i podniesie bandery

Okręt (nie)wojenny

Dla polaków był to okres odbudowy ojczyzny. Po wielu latach zaborów i po I Wojnie Światowej Polska 11 listopada 1918 roku odzyskała niepodległość. Wreszcie też mieliśmy swój własny kawałek wybrzeża, z którym wielu postanowiło związać swoje życie. Tysiące młodych ludzi ruszyło na Pomorze Gdańskie w poszukiwaniu pracy, a czasem po prostu z żądzy przygody. Tych tysięcy nie można było stracić i zawieść. Potrzebni byli nauczyciele morskich fachów, specjaliści w morskich zawodach, wychowawcy. Każdy był na wagę złota. Każdy z nich ma teraz swoje miejsce w historii

Za sterem Lwowa
oswajania morza i morskiego trudu. Wśród nich byli tacy, o których powstawały legendy. Jednym z nich był Tadeusz Ziółkowski. 4 marca 1920 roku porucznik marynarki, a potem kapitan żeglugi wielkiej Tadeusz Ziółkowski, człowiek o wielkim doświadczeniu w pływaniu na żaglowcach, został wezwany przez Polskie Dowództwo Sił Morskich do Warszawy, żeby posłużyć radą przy zakupie jednostki dla potrzeb organizowanego szkolnictwa morskiego. Wybór padł na stalowy bark NEST pływający pod włoską banderą. Długość jego wynosiła 85,1 metrów, szerokość 11,4 metra, zanurzenie do 7 metrów. Na swych masztach niósł 1500 metrów kwadratowych żagla, mogących

Załoga STS Lwów

rozpędzić statek do prędkości 12,5 węzła. Został kupiony za 247 tysięcy dolarów. Jeszcze w Holandii został przebudowany. Dla potrzeb szkoleniowych wyposażono go w kubryk i hamaki dla uczniów, jednak pozostawiono część przestrzeni ładunkowej. W efekcie żaglowiec mógł zabrać na swój pokład 35 marynarzy i 140 uczniów, a także 1293 BRT ładunku (tona rejestrowa brutto - dawna międzynarodowa jednostka pojemności rejestrowej statku). Jego burty zostały pomalowane na czarno, z wielkim białym pasem i czarnymi kwadratami imitującymi dawne ambrazury, według zaleceń admirała Nelsona. Nadano mu nową nazwę - LWÓW. Jego dowódcą został Tadeusz Ziółkowski. Pod koniec sierpnia 1921 roku wyruszył w swój pierwszy szkoleniowy rejs. 4 września Lwów stanął na redzie gdyńskiego portu, gdzie uroczyście poświęcono statek i podniesiono banderę.

Szorowanie pokładu na STS Lwów

A ponieważ podlegał Departamentowi Spraw Morskich Ministerstwa Spraw Wojskowych, była to Polska Bandera Wojenna. Portem macierzystym żaglowca został Gdańsk. W związku z reorganizacją administracji morskiej 31 grudnia 1922 roku ORP LWÓW opuścił wojenną, a podniósł banderę marynarki handlowej. Dowódca Tadeusz Ziółkowski został przemianowany na komendanta.

STS Lwów niósł 1500 metrów kwadratowych żagli

Pod Polską Banderą

Okręt ten przyniósł prawdziwą chlubę Polskiej Banderze. W każdym porcie, w którym się pojawiał budził podziw - za równo sam żaglowiec, jak i jego załoga. Zawsze witały go tłumy na nabrzeżach i nie jednokrotnie wyprawiano przyjęcia na cześć marynarzy z STS Lwów. Trasy jego rejsów były ustalane w zależności od aktualnie przewożonego towaru, gdyż żaglowiec sam zarabiał na swoje utrzymanie. Pływał głównie po wodach Bałtyku i Morza Północnego, ale wkrótce zaczęto planować dalsze trasy. Załoga nie miała łatwo. Dowodzona twardą ręką komendanta Ziółkowskiego musiała się pogodzić z trudnym, wręcz spartańskim życiem, zbliżonym do czasów, kiedy  kiedy to "statki były z drewna, a ludzie z żelaza". W rejs zabierano peklowane w beczkach, solone mięso.Przechowywana w skrzyniach mąka po jakimś czasie kamieniała, a inne produkty zbożowe trzeba było przed jedzeniem


Uczniowie Szkoły Morskiej w Tczewie - późniejszej Akademii Morskiej w Gdyni
oczyścić z robactwa. Racjonowano wodę słodką - dzienna racja do mycia wynosiła 1 litr, a prano wyłącznie w wodzie słonej. A przecież wspomnienia z tamtych lat przekazują głównie młodzieńczą radość. Władysław Milecki, który jako jeden z pierwszych popłynął w rejs pod komendą Ziółkowskiego, w swych wspomnieniach w książce zatytułowanej "Na morze po chleb" pisał:


Praca na rejach

"Dowódca statku szkolnego, kapitan Ziółkowski, wychowywał się w twardej szkole, 
zaczynał swą karierę życiową od chłopca okrętowego na niemieckich żaglowcach 
frachtowych, W stosunku do uczniów był równie twardy i wymagający. W pierwszych latach 
naszego morskiego życia był dla nas symbolem prawdziwego wilka morskiego z powieści 
Londona. Używał swoistej terminologii morskiej i komend w dosłownym tłumaczeniu 
z niemieckiego. Komenda „Na maszty szkrabaj się!” – jak trzask z bata padała co dzień rano 
na apelu. Zamiast porannej gimnastyki było bowiem przechodzenie przez maszty. (…) Czasem 
kapitan nie był z nas zadowolony. Wtedy po rannym apelu padała najpierw komenda: „Buty 
 i skarpety luz!” a później: „Na maszty szkrabaj się”. (…) Jeżeliby kapitan Ziółkowski 
zobaczył kogoś opartego o nadburcie przy wchodzeniu statku do portu, to marny byłby jego 
los (…) Tak samo kapitan nie znosił chodzenia przez uczniów zwykłym krokiem przy 
wykonywaniu jakiejkolwiek komendy. Na wezwanie przełożonego należało stawić się biegiem 
i wszystkie polecenia uczniowie musieli wykonywać biegiem. Bywało naprawdę głodno 
i chłodno, ale dziś z perspektywy czasu wszystko inaczej się wspomina. Tak jak w czasie 
pływania często narzekaliśmy na kapitana, tak po skończeniu Szkoły wszyscy wychowankowie 
wspominali Go z równą sympatią i serdecznością. Wielu darzyło Go niemal synowską
miłością. Ziółkowski był dla nas wszystkim.(…) Był twardy dla nas, ale był również twardy 
dla siebie, za to ceniliśmy Go, szanowali i kochali." 


Widok z grotmasztu

Również z pokładu Lwowa wywodzi się wiele pięknych tradycji kultywowanych po dziś dzień na żaglowcach szkolnych Szkoły Morskiej w Tczewie, przemianowanej potem na Akademię Morską w Gdynii. Dowódca statku nosił tytuł komendanta, nie jak zwyczajowo kapitana. Wynikało to z faktu, że zastępca komendanta i starszy oficer - Mamert Stankiewicz i Konstanty Maciejewicz również posiadali tytuł kapitana żeglugi wielkiej. Wychowany na tradycyjnych żaglowcach,  Ziółkowski, nie uznawał butów przy pracy na pokładzie, masztach i rejach. Stało się to źródłem legendy o stylu wilków morskich na polskich statkach szkolnych i nawet dzisiaj zdarza się pytanie, czy na Darze Młodzieży pracuje się na boso.


Brasowanie żagli

3 maja 1923 roku żaglowiec szkolny STS Lwów wypłynął, w swój chyba najbardziej sławny rejs. Celem tej wyprawy miało być przetestowanie młodych marynarzy w warunkach zupełnie innych od tych, które panują na wodach mórz europejskich, odnowienie więzi z Polonią, a także przypomnienie światowej opinii morskiej o Polsce. Żaglowiec przyjął w Szwecji ładunek cementu do Brazylii. 24 czerwca statek stanął w porcie w Le Havre. Miesiąc później stał już na redzie portu Mindello na Wyspach Zielonego Przylądka. 13 sierpnia 1923 roku żaglowiec, jako pierwsza polska jednostka, przekroczył równik. Na jego pokładzie odbył się również pierwszy, polski, równikowy chrzest 


STS Lwów - już przemalowany na biało

morski. i. 8 września statek zacumował w Rio de Janeiro w Brazylii, a 18 września przypłynął do Santos, gdzie wyładował cement. Marynarze odbyli także wycieczkę koleją do Sao Paulo. W połowie października żaglowiec pojawił się na redzie Paranagui, skąd po kilku dniach spotkań załogi z oficjelami i Polonią obrał kurs na północ. 1 stycznia 1924 r. „Lwów” dotarł na redę angielskiego portu Falmouth, a 11 stycznia do Cherbourga gdzie pozostał na dłuższy remont. Tam też, 


Lwów (na pierwszym planie) i jego następna Dar Pomorza (na drugim planie po lewej)
prawdopodobnie przemalowano okręt na biało. Załoga częściowo wróciła do Gdańska. W rejsie oprócz komandora Ziółkowskiego brali także udział Karol Olgierd Borchardt i Konstanty Matyjewicz-Maciejewicz (który był później trzecim dowódcą „Lwowa”), a także 170 członków załogi. Dla kpt. Ziółkowskiego był to ostatni rejs jako komendant Lwowa. Został on on mianowany wicekomandorem pilotów portu w Wolnym Mieście Gdańsku. Następnymi dowódcami byli Mamert Stankiewicz i Konstanty Matyjewicz - Maciejewicz. 


kpt. Tadeusz Ziółkowski - kapitan legenda, pierwszy komendant żaglowca

Smutny koniec pod Banderą Wojenną

W 1929 roku zakupiono żaglowiec, który miał być następcą dla STS Lwów. Jednostka, której nadano nazwę Dar Pomorza przybyła do Gdyni 19 czerwca 1930 roku.  13 lipca 1930 opuszczono Polską Banderę Handlową na pokładzie STS Lwów i przekazano ją na Dar Pomorza. Lwów został przekazany do służby w Marynarce Wojennej. Już jako hulk, czyli stary, zdekompletowany okręt służył jako  pływające koszary dla załóg okrętów podwodnych, później jako magazyn, a ostatecznie jako portowa krypa do przewozu węgla. Został wycofany ze służby w 1938 roku. Głosy nielicznych, aby ten zasłużony i owiany legendą statek zabetonować i przerobić na pomnik, bądź muzeum, nie znalazły dostatecznego poparcia i statek został zezłomowany. Rozebrany już prawdopodobnie w czasie II Wojny Światowej, odpływał część po części na oceany kart historii i morza ludzkich wspomnień.

ORP Żbik i ORP Lwów - już jako hulk

Pozdrawiam
Czarek




środa, 24 czerwca 2015

Pieniny cz.1: Góry Lubowelskie.

Informacje o regionie. 

Na początku krótka informacja dla czytelników, którzy zapewne spodziewali się tutaj opisu Pienin. Otóż pierwszy dzień wycieczki w znacznej części obejmował Góry Lubowelskie, zatem poniżej krótka notka o tej części Beskidu Sądeckiego, a opis Pienin pojawi się w części drugiej.

Góry Lubowelskie (słow. L'ubovnianska vrchovina) to przedłużenie Pasma Radziejowej (część Beskidu Sądeckiego) na południowy-wschód. Jeśli czyjeś próby znalezienia tego pasma na mapie spaliły na panewce, to nic się nie dzieje. Góry te swoją nazwę zawdzięczają małej miejscowości, położonej ok. 20 km na południe od Piwnicznej Zdrój  - Stara Lubowla. Informacja, że niemal w całości leżą po stronie Słowackiej i jest to nazwa stosowana głównie przez geografów słowackich powinna ostatecznie rozwiać wątpliwości. Swoją drogą zaskakujące jest, że w nazewnictwie, czy podawaniu szczegółowych granic pasm górskich może być tyle niejasności, jakby geografowie nie mogli dogadać się między sobą.

Na zachodzie granicę między Górami Lubowelskimi a Małymi Pieninami stanowią potoki Rozdziel i Litmanowski, północna granica rozciąga się od przełęczy Rozdziela przez Eliaszówkę po Mniszek nad Popradem, natomiast Poprad stanowi naturalną granicę na wchodzie i południu.

Od Eliaszówki przez przełęcz Vabec, Ośli i Szeroki Wierch, przełęcz Marmont, Grubą Kłodę, Magurę Orłowską i Kurczyńską rozciaga się główny grzbiet tego pasma. Najwyższe pasma szczyty Gór Lubowelskich to: Eliaszówka  (1023 m n.p.m), Magura Kurczyńska (894m) Szeroki Wierch (884 m), Ośli Wierch (859 m),  Niemiecki Wierch (842 m).

Na koniec należy wspomnieć o dwóch istotnych miejscach: Eliaszówce i Litmanovej.

Eliaszówka to najwyższy szczyt gór Lubowelskich z wieżą widokową, z której możemy podziwiać rozległą panoramę gór (w tym m.in. Tatr). Przez góry Lubowelskie w trakcie II WŚ przebiegał szlak kuriersko - przerzutowy, a zbocza Eliaszówki były głównym punktem przerzutowym. Chodziło o przeprowadzanie przez kurierów na  Słowację i dalej na Węgry żołnierzy, idących na Zachód do tworzących się we Francji polskich oddziałów. Później zaczęto w ten sposób ratować Żydów.

Natomiast Litmanova to mała słowacka wioska, do której można dojść w niecałą godzinę żółtym szlakiem z Przełęczy Rozdziele. To tutaj, na polanie Góry Zvir, trójka dzieci: Katarina Ceselkova, Iveta Korcakova oraz Mitko Ceselka miały objawienia Matki Bożej. Pierwsze 5 sierpnia 1990, a ostatnie 9 lipca 1995 roku. Na miejscu objawień znajdują się źródełko z cudowną wodą, kaplica poświęcona Niepokalanemu Poczęciu Maryi Panny, a także kramy z dewocjonaliami. Mimo, że jest to miejsce pielgrzymek tysięcy wiernych, to nie ma oficjalnego stanowiska Kościoła  w sprawie objawień, co więcej - nigdy nie powołano komisji do zbadania tego faktu. Oficjalnie Góra Zvir jest miejscem modlitwy, a wioska podlega pod Cerkiew Grekokatolicką.

Na postawie:

Miejsce objawienia - góra Zvir.
~Dawid
***
Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy w Piwnicznej - malowniczym miasteczku, położonym nad Popradem w sercu Beskidu Sądeckiego. Tu przyjechaliśmy busem z Nowego Sącza. W busie ucięliśmy sobie miłą pogawędkę z pewną dziewczyną, która wraz ze swoim psem wybierała się na Halą Łabowską - serdecznie ją pozdrawiamy ;).

Gdy wysiedliśmy z busa na rynku, wiedzieliśmy, że czeka nas ciężka przeprawa. Ponad 30-stopniowy upał dawał się we znaki. 
Witamy w Piwnicznej Zdrój!

Wstępny rekonesans.

Poprad.

Cudowne źródełko - zimna, pyszna woda :)
Pomimo małych problemów z nawigacją, w końcu udało nam się znaleźć zielony szlak i rozpoczęliśmy mozolne podejście na grzbiet Gór Lubowelskich.
Błękitne niebo nad Beskidem Sądeckim ;).

Ścieżką w górę.

Pasmo Jaworzyny Krynickiej.

Kaplica na Piwowarówce (665 m n.p.m.)

Dawid na granicy polsko-słowackiej.
W końcu dotarliśmy na szczyt grzbietu. Od tego miejsca, aż do końca dzisiejszego odcinka mieliśmy iść wzdłuż granicy. Wygodna ścieżka wiodła nas od słupka do słupka, czasem tylko zmieniając wysokość. Las dawał wytchnienie od upału.
Czas na drugie śniadanie ;).

Czasem trzeba iść pod górę. Ale przynajmniej jest cień ;).

Na szlaku kuriersko - przerzutowym.

Jedna z wielu górskich polan.
W końcu szlak wzniósł się wyraźnie i zaprowadził nas na zwieńczenie całego  pasma - Eliaszówkę (1024 m n.p.m.). Na szczycie jest wieża widokowa, altanka i miejsce na ognisko. Dawniej znajdowało się tu turystyczne przejście graniczne. Jest tu też tablica, upamiętniająca kurierów z czasów II wojny światowej.
Na szczycie - widok na wieżę widokową i altankę.

Oficjalnie szczyt ;)
Widok na Tatry ;).

Beskid Sądecki i Pasmo Lubowelskie w całej okazałości.

Dawid koło wieży.

Lewa noga w Polsce, prawa na Słowacji ;).
Z Eliaszówki zeszliśmy na Przełęcz Gromadzką (931 m n.p.m.), gdzie w miejscowej bacówce zjedliśmy obiad. Po napełnieniu brzuchów kontynuowaliśmy nasz marsz wzdłuż granicy, aż do Przełęczy Rozdziel.
Mega dżemor Dawida + naleśniki = smaczny i pożywny obiad ;)

Malowniczy szlak.

Od słupka do słupka...

Kolejna polana.

Na Przełęczy Rozdziel. Widok na dolinę Grajcarka.

Jeszcze 2 h...
Przełęcz Rozdziel jest ważna z dwóch powodów. Przed 2007 rokiem znajdowało się tu turystyczne przejście graniczne. Dziś, dzięki strefie Schengen można swobodnie przekraczać granicę, co jest ważne szczególnie dla pielgrzymów, peregrynujących do Litmanovej.

Po drugie, przez przełęcz biegnie naturalna granica pomiędzy Karpatami Zewnętrznymi, a tzw. Pienińskim Pasem Skałkowym - oddzielającym Karpaty Wewnętrzne. To tu zaczyna się dolina Grajcarka, będąca domem dla najdalej na zachód wysuniętej grupy Łemków.

Po krótkie przerwie i podziwianiu stad owiec, ruszyliśmy w Pieniny Małe...

Wypas owiec na Przełęczy Rozdziel.

Zagadka - w jakim kraju jest Dawid? ;).

Cieeeń!!! Już w Pieninach ;) W tle dolina Grajcarka i Pasmo Radziejowej ;).

Skarby łąki.

Owce na wypasie.
Pieniny Małe to graniczne pasmo, ciągnące się od Przełęczy Rozdziel do przełomu Dunajca. Są mało popularne, w porównaniu ze swoimi bratnimi Pieninami Właściwymi mieszczącymi Trzy Korony oraz Sokolicę. Jednak jednego nie można i odmówić - ciszy i spokoju ;). Ponadto wbrew swoje nazwie, mieszczą najwyższy szczyt całych Pienin - Wysoką (1052 m n.p.m.). Tam też zmierzaliśmy.

Na szczęście szlak wiódł lasem i powoli zbliżał się wieczór, przez co ochłodziło się.
Z serii: zastosowania granicy państwowej ;).

Słońce wysoko nad Wysoką ;).

Grzbietem Pienin Małych.

Już blisko...
 Kopuła szczytu wyróżnia się z otoczenia. Z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej. Szlak wiedzie południowym zboczem w głębi lasu. Wkrótce dołącza do niego zielony szlak z wąwozu Homole i stromym podejściem wraca na główny grzbiet. Wydaje się, że omija on zupełnie szczyt. Tak jest w istocie, ale odbija od niego szlak dojściowy, który siecią metalowych schodów wspina się na szczyt. Tam znajduje się platforma widokowa, oferująca spektakularny widok na okoliczne góry, w tym Tatry.
Odejście szlaku dojściowego.

Wysoka zdobyta 1052 m n.p.m. A w tle Tatry ;).


Panorama (kliknij, aby powiększyć).
 Zmęczeni spędziliśmy pół godziny na szczycie, korzystając z chłodnego wiatru. Jednak powoli robiło się ciemno. Przyszedł czas na zejście do schroniska...

Część druga>>




~Osin