-To nie jest zwykły ośrodek rekolekcyjny. On wybudował sobie twierdzę, można by rzec mały Watykan. Dostał naganę od kurii, a co mu mogą zrobić. Cała Grzechynia za nim stoi...
Nasz młody kierowca tłumaczył nam z przejęciem zawiłości życia ks. Natanka, podczas gdy nad pasmem Jałowieckim zapadało słońce, kolorując zalesiony stoki złotem i czerwienią. Zmierzaliśmy do Suchej Beskidzkiej autostopem. Ale po kolei...
Moją pierwszą wycieczkę autostopem zaliczyłem w listopadzie ubiegłego roku, gdy wspólnie z Kamilem wracałem z
Zakopanego. Od tamtego czasu postanowiłem się przyjrzeć bliżej temu środkowi transportu. Dla jednych to przygoda i beztroska wolność, dla innych skrajna nieodpowiedzialność. Jak zwykle w takich sytuacjach prawda leży pośrodku. Ryzyko oczywiście istnieje, jednak większość ludzi niezwiązanych z autostopem, wyolbrzymia je. Jedno jest pewne: trzeba zachować zdrowy rozsądek. O bezpieczeństwie autostopowania napisano całe strony internetowe, więc nie będę się tu powtarzał.
Aż do wiosny moja przygoda z autostopem ograniczała się do krótkich przejazdów, głównie na terenie Beskidów. Dopiero na wiosnę, coś w tej dziedzinie zaczęło się ruszać. Pierwszym "większym" wypadem był powrót z wyjazdu kursowego na Babią Górę, wspólnie z Dawidem. Wyruszyliśmy późno, bo koło 17:00 z Zawoi Policznej.
Pierwszy kierowca zawiózł nas do centrum Zawoi. Drugi podwiózł zaledwie kilka kilometrów dalej. Przy trzecim nam się przyfarciło - młody człowiek jechał na chrzciny do Makowa. Wraz z nim przejechaliśmy przez malowniczą Grzechynię, gdzie uraczył nas opowieścią o najsłynniejszym miejscowym. Po dotarciu na trasę myśleliśmy, że pójdzie już z górki. Niestety następny kierowca przewiózł nas zaledwie do Suchej Beskidzkiej. Była 19:15 i zaczęliśmy tracić nadzieje na dotarcie do Krakowa stopem. Dawid, chcąc zdążyć do kościoła, postawił ultimatum - łapiemy do 19:30, a potem idziemy na pociąg. O 19:28 złapaliśmy podwózkę do samego Krakowa! Dwóch przyjaciół i starszy pan z Dębnik wracali z Zakopanego. Jak się okazało nasz najstarszy współtowarzysz, również był autostopowiczem. Resztę drogi spędziliśmy dyskutując o autostopie i muzyce klasycznej.
Kolejny wypad również z Dawidem był w podobnych okolicznościach. Postanowiliśmy przejechać z Bochni do Dobrej w Beskidzie Wyspowym. Cała podroż zajęła nam kilka godzin i niemalże skończyłaby się dla Dawida utratą ręcznika i aparatu! Ale o tym innym razem...
***
W połowie kwietnia napisał do mnie Paweł z pytaniem, czy go nie przenocuje z 6/7 Maja. Jak się okazało w semestrze letnim studiował we Wiedniu na Erasmusie i chciał zdążyć na autobus jadący z Krakowa. Od razu w mojej głowie narodził się plan: pojedźmy do Wiednia stopem. Tak też się stało. Za zawrotną kwotę 44 zł zakupiłem bilet powrotny z Wiednia do Krakowa i rozpocząłem planowanie.
 |
Głodny Paweł - Smutny Paweł. W drodze na Borek Fałęcki. |
Paweł przyjechał planowo w piątek i po nocy spędzonej w akademiku wyszliśmy o 7:00 na autobus. Po dwóch przesiadkach i uzupełnieniu prowiantu na Borku Fałęckim znaleźliśmy się na przystanku Opatkowice - był to początek ruchliwej Zakopianki. Stanęliśmy na początku zatoczki i z tabliczką z napisem Rabka i wyciągniętym kciukiem zaczęliśmy łapanie. Ruch był duży i mijało nas sporo samochodów. Minęło może z 10 minut, gdy osobówka wykonała brawurowy manewr przecięcia wszystkich pasów i z piskiem opon zatrzymała się na końcu zatoczki. Bingo! Pierwszy kierowca na trasie. Naszymi pierwszymi towarzyszami była dwójka studentów, którzy jechali na weekend przeciorać się po Gorcach.
 |
Pierwszy stop Pawła. ;) |
Uraczyli nas opowieścią, jak sami stopowali w Turcji. Chcąc wydostać się ze Stambułu, wylądowali na drugim końcu Turcji - w Kurdystanie. Z przygody tej wyszli cało, a nocleg na dachu stacji benzynowej, przy akompaniamencie odległych strzałów, na zawsze pozostanie w ich pamięci. ;)
 |
Babia Góra i pasmo Policy. Widok z Naprawy. |
Wysadzili nas na przedmieściach Rabki, tam gdzie szosa nr 7 odbija od Zakopianki w stronę Chyżnego.
 |
Góry. |
 |
Kierunek: Słowacja! |
 |
Ostatnie 30 km Polski. |
Na szerokim poboczu zaczęliśmy łapać z tabliczką "Slovensko" w dłoni. Słowacy niestety nie byli skorzy do podwózki. jednak po pół godzinie, auto na słowackich blachach zawróciło i zgarnęło nas.
"I
deme do Ružomberoka". Super! Para podwoziła swoją przyjaciółkę, która wracając z pracy w Norwegii, przyleciała do Krakowa. Przed nami 1/3 Słowacji.
 |
Tatry. |
 |
Płaska jak stół Orawa. |
 |
Granica! Vitame Slovensko. |
 |
Wielki Chocz. |
 |
Widok na Małą Fatrę. |
Nasi towarzysze wysadzili nas na przystanku w centrum Rużomberoka. Szybkie spojrzenie na mapę nie pozostawiało złudzeń - odbiliśmy nieco za bardzo na południe. Ale czas mieliśmy niezły, więc zaproponowałem przejazd przez Budapeszt. I tak staliśmy przy wylotówce na południe. Chwila przerwy, siku w pobliskich krzakach i wizyta w Lidlu po bułeczki i Kofolę i można łapać dalej.
 |
Nasz profesjonalna mapa. :D |
 |
Kierunek: południe! |
 |
Kofola - najlepsza recepta n słowackie upały. ;) |
Łapaliśmy zaledwie dwie minuty. W zatoczce zatrzymała się polska ciężarówka.
-Dzień Dobry. Dokąd pan jedzie?
-Do Rumunii, a potem Bułgaria.
-A przez Budapeszt może?
-Tak, wsiadajcie.
Tym sposobem nasz trzeci kierowca przewiózł nas przez całą Słowację. Aż żal nam było, że mamy tak mało czasu - przejechalibyśmy się z nim do Bułgarii. ;)
 |
W drogę! |
 |
Przebijamy się przez Wielką Fatrę. |
 |
Za Bramą Liptowską. |
 |
Bańska Bystrzyca. |
 |
Osiedle romskie w Zwoleniu. |
 |
Ostatnie góry. |
 |
Płaska niz. Naddunajska. W tle góry Borzsony. |
 |
Granica. |
 |
Węgry witają nas deszczem. |
Nasz kierowca wysadził nas na obwodnicy Budapesztu w okolicach Dunakesi. Stąd do centrum mieliśmy jeszcze ok. 20 km. Rozpoczęliśmy łapanie stopa na wylocie ze stacji.
 |
Na stacji benzynowej. |
Wokół nas bałwaniły się burze. Trzeba było szybko złapać stopa do centrum Budapesztu. Po 20 minutach łapania na stacji, w końcu zatrzymał się samochód. I tu pojawiła się pierwsza nerwówka podczas wyprawy... nasz kierowca należał raczej do kategorii "nie wsiadaj". Wydziarany mięśniak palił fajka po fajce, z radia leciało ciężkie techno... powiedziałem coś po polsku do Pawła, na co on łamanym angielskim: Some problem?! -No no. It's okay. Spojrzeliśmy na siebie z bladymi minami, a on, najwyraźniej zmieszany, ściszył radio. Przy którymś pecie z kolei zaproponował wspólne palenie:
-Cigarettes?
-No, thank you.
Chwila ciszy.
-Marijuana, Hashish?- odrzekł z szelmowskim uśmiechem.
-No, thank you, lol.
-Where are you goin'?
-Vienna.
-Me. Vienna. No. Problem, police. 7 years, fighting.
No pięknie... ostatecznie okazało się, że pozory mylą. Wysadził nas w centrum Pesztu (wschodni brzeg Dunaju) i wskazał nam drogę na dworzec. Paweł chwilę ponarzekał na naszego ostatniego kierowcę i na Budapeszt w szczególności. Dotarliśmy na dworzec. Budapesztański dworzec jest żywcem wyjęty z poprzedniej epoki. Albo wręcz jeszcze wcześniejszej.
 |
Not sure if railway station or railway musem... |
Po wypłacie z tutejszego bankomatu ruszyliśmy w kierunku Budy. Dawniej stolica Węgier była podzielona na dwie części: Budę i Peszt. Obie części łączyły mosty na Dunaju. Naszym celem było wzgórze Gellerta. Na szczycie znajduje się cytatedala, z której roztacza się przepiękny widok na miasto.
 |
Budynek Parlamentu i Dunaj. |
 |
Widok z wzgórza Gellerta. |
 |
Gellert hegy zdobyte! |
 |
A po burzy, czekać na tęcze nad miastem... |
Około godziny 18:00 przyszedł czas na ewakuacje z centrum miasta. Po zjedzeniu wielkiego placka ziemniaczanego, ruszyliśmy na autobus. Brak wolnych forintów, zmusił Pawła do jazdy na gapę. Ostatecznie nie spotkaliśmy kanara i wylądowaliśmy na stacji benzynowej przy autostradzie. Niestety tam zastała nas noc. Plan prosty: w pobliżu jest lotnisko - prześpimy się na terminalu. Wyruszyliśmy zatem na przeszło 4 km spacer.
 |
S wymawia się jak sz, a SZ jak s. I weź tu zrozum węgrów. :D |
Na miejscu gorzka rzeczywistość pokrzyżowała nam plany. Tam gdzie miało być lotnisku było... pole ziemniaków i stare magazyny. Ostatecznie noc spędziliśmy na... ławeczka koło McDonalda...
 |
Wieczorami chłopcy wychodzą na ulicę... |
 |
Visszontlatasra... |