piątek, 4 grudnia 2015

Tatrzański spacer, czyli krótka rozprawa o nowych doświadczeniach.

Jak co roku, w połowie listopada odbywa się integracja SAKW-y w dol. Chochołowskiej. Z przyczyn osobistych nie miałem okazji dotrzeć tam rok temu. W tym roku w końcu mi się udało, choć nie nachodziłem się zbytnio. Zacznijmy od początku... ;)

***
Obudziłem się o 3:40 i z niesmakiem stwierdziłem, że pada. Grube krople bębniły o parapet, a wiatr usilnie zrzucał pozostałe liście z okolicznych drzew. Po kilku minutach walki z sobą poddałem się i wybrałem plan B - wyspanie się i pojechanie do Zakopanego koło południa. Wiązało się to z brakiem czasu na dłuższą wędrówkę oraz brakiem towarzystwa (znowu). Zaplanowałem krótką i niewymagającą trasę. Dojazd nie sprawił mi większych problemów. Dwie godziny jazdy autobusem, a potem szybki kurs busikiem do Kir.

Zaciągnąłem się mroźnym, górskim powietrzem i rozejrzałem po znajomej okolicy. Tu kończyłem rok temu moją wędrówkę po Czerwonych Wierchach. Minąłem wejście do TPN-u i rozpocząłem marsz wgłąb dol. Kościeliskiej.
We meet again, TPN. ;)
Mijam bramę Kantaka. 
Jest chłodno, ale przyjemnie.
Było już dość późno na wędrówki po Tatrach, więc zdecydowana większość turystów wracała do Kir. Ja dziarsko maszerowałem w stronę schroniska na hali Ornak. Dolina Kościeliska ma ponad 9 km długości i jest bez wątpienia moją ulubioną doliną tatrzańską. Kościeliski Potok wyrył sobie drogę w miękkich skałach osadowych, tworząc przepiękne skalne bramy, boczne kaniony i jedne z największych w kraju jaskiń.
Wapienne skały zdobią szlak.
Takich skalnych ścian jest tutaj wiele.
Polana nieopodal wąwozu Kraków.
 W końcu dotarłem do schroniska PTTK na Hali Ornak. Schronisko otwarto w 1948 roku, choć pierwsze altano-szałasy w dolinie były stawiane już pod koniec 19. wieku. Rok temu spędziłem tu noc. Tym razem nie zaszczyciłem wnętrz schroniska swoją obecnością, gdyż chciałem jak najszybciej pokonać poważną przeszkodę terenową - przełęcz Iwaniacką. Po krótkiej przerwie ruszyłem żółtym szlakiem w górę.
Schronisko PTTK na Hali Ornak. 
Ośnieżone stoki Kamienistej. 
Ścieżka wiodła kamiennym stopniami przez las, wznosząc się ponad 350 m ponad poziom schroniska. Szybko robiło się ciemno - wiedziałem, że do schroniska dotrę po zmroku. W końcu wszedłem na Przełęcz  Iwaniacką (1459 m n.p.m.).
Tomanowa Przełęcz - widok z podejścia na Iwaniacką Przełęcz.
Stoki grzbietu Ornaka.
Kamienista (2121 m n.p.m.).
Iwaniacka Przełęcz to ważne miejsce w geografii Tatr - to tzw. przełęcz kluczowa Kominiarskiego Wierchu. Czymże jest przełęcz kluczowa? Wyobraźmy sobie, że powoli podnosimy poziom wody i zalewamy cały świat. Kolejne szczyty znikają pod taflą morskiej wody. Istnieją takie miejsca, gdzie woda przelewa się przez przełęcze i odcina masywy górskie. Moment, w którym dany szczyt zostaje odcięty od jakichkolwiek szczytów wyższych od siebie, to właśnie moment wyznaczający przełęcz kluczową.

Od Siwego Zwornika na głównej grani Tatr odchodzi boczny grzbiet, którego najwyższą kulminacją jest Ornak (1854 m n.p.m.). Po pewnym czasie opada on stromo do Iwaniackiej Przełęczy i wznosi się ponownie ku Kominiarskiemu Wierchowi (1829 m n.p.m.). Kominiarski Wierch jest zatem oddzielony od Ornaku właśnie tą przełęczą. Różnica wysokości pomiędzy przełęczą kluczową a szczytem to tak zwana minimalna deniwelacja względna (MDW) lub wybitność. Wybitność Kominiarskiego Wierchu wynosi 370 m, tym samym czyniąc go najwybitniejszym szczytem Tatr Zachodnich. Niestety nie prowadzi na niego żaden szlak. Istniejący szlak został zamknięty z uwagi na ochronę orła, który upodobał sobie skaliste stoki Kominiarskiego.
Ciemna sylwetka Kominiarskiego Wierchu z Iwaniackiej Przełęczy.
Najwyższy punkt na trasie.
Na szczycie przełęczy leżały płaty śniegu i wiał zimny wiatr. W międzyczasie zapadł zmrok. Te okoliczności zmotywowały mnie do ograniczenia postoju i ruszenie w dół w stronę dol. Chochołowskiej.

Marsz w dół doliny Iwaniackiej był dosyć prosty. Początkowa stromizna przerodziła się w miarę łagodnie opadające rumowisko, dnem którego w co bardziej deszczowe dni spływała woda. Ścieżka przecinała raz po raz wypłukane przez wodę, skalne płyty. Brak drzew sprawiał, że było w miarę jasno. W dolnej części dolina zwężała się i ścieżka wchodziła w las. Gęste korony jodeł blokowały ostatnie promienie światła. Wkrótce osiągnąłem początek doliny i wszedłem na szeroką polankę. Zorientowałem się, że zgubiłem szlak. Było kompletnie ciemno i wpadłem w lekką panikę. Kilka razy cofnąłem się w górę, aby sprawdzić gdzie zgubiłem żółte znaki. Szlak wyżej oczywiście był, ale nie mogłem znaleźć odbicia ścieżki. Postanowiłem więc zejść prosto w dół, wzdłuż wyschniętego strumienia, z nadzieją znalezienia jego ujścia na dnie doliny. Po przecięciu polanki i wejściu w gęsty lasy dotarłem do błotnistej drogi. Jest! Znalazłem się na czarnym szlaku na dnie Doliny Starorobociańskiej.

Odcinek do dna Doliny Chochołowskiej dłużył się niemiłosiernie, gdyż musiałem iść bokiem drogi, potykając się o wystające korzenie i pokonując odłożone bale ściętego drewna. W przeciwnym razie zapadałbym się w błocie po kolana. W końcu jednak dotarłem do głównej, bitej drogi prowadzącej przez całą Dolinę Chochołowską.

Na ostatnim odcinku minąłem kilkoro turystów, którzy świecąc czołówkami, zmierzali w kierunku  wylotu doliny. Gdy zobaczyłem światła schroniska po drugiej stronie polany, odetchnąłem z ulgą. Pomimo chwilowej nerwówki przy wylocie Doliny Iwaniackiej, udało mi się w jednym kawałku dotrzeć do schroniska...
Safe heavens... ;)
A na kolacje: Placki po cygańsku, najlepiej przyprawione zmęczeniem. ;)
***
Jak było na integracji? Cóż, co tu dużo mówić. Impreza w towarzystwie fantastycznych ludzi, baldy na ścianie schroniska, lepienie bałwana (w międzyczasie spadł śnieg) oraz obowiązkowe szkolenie z zawąchiwania wódki chlebkiem razowym dla nowych członków. ;)

Każdemu komu marzą się ośnieżone szczyty i alpinizm z prawdziwego zdarzenia, a akurat studiuje na AGH (lub innej krakowskiej uczelni) polecam wstąpienie w szeregi Sekcji Akademickiej Klubu Wysokogórskiego AGH (SAKWA). Pozytywne wrażenia gwarantowane. Pozwolę sobie udostępnić tegoroczny film promocyjny:

***
Pobudka poszła sprawnie i po zjedzeniu śniadania i spakowaniu się ruszyłem w drogę powrotną w towarzystwie dwóch innych sakwowiczów. Przeszliśmy całą Chochołowską, gdzie jeden z nas wyruszył w samotną wędrówkę Ścieżką pod Reglami do Zakopanego. Ja i Kamil wsiedliśmy do busa i odjechaliśmy do Zakopca.
Ulepimy dziś bałwana? ;)
Nasypało śniegu na Chochołowskiej Polana.
Mgła okrywa Kominiarski Wierch. 
Swojski Malczan w Chochołowskiej. ;)
Koniec wędrówki.
Giewont i Czerwone Wierchy w śniegu.
Pewnie wielu z Was zastanawia się, o cóż to za nowe doświadczenia mam na myśli. Spięszę z odpowiedzią: Kamilowi szkoda było kilkunastu złotych na bus do Krakowa, zaproponował więc powrót stopem. Przyjąłem tę propozycję z entuzjazmem. 
Kilkanaście minut później staliśmy na przystanku autobusowym na początku Zakopianki. Czując przyjemną ekscytację i lekki dreszcz wyciągnąłem kciuka i rozpocząłem proceder uśmiechania się do przejeżdżających kierowców. Zmienialiśmy się co chwila, bo ręka z wyciągniętym kciukiem szybko drętwiała. Minęło nas dość sporo aut. Część patrzyła na nas jak na UFO, inni uprzejmie pokazywali, że jadą tylko kilka ulic dalej. Zatrzymaliśmy również przypadkiem autobus. 
100 km do domu...
Zakopianka jest jedną z najruchliwszych szos w Polsce, nie dziwi więc fakt, że już po pół godzinie zgarnęła nas młoda para, świeżo po studiach. Wracali z weekendowej przeciorki po Tatrach. Poszczęściło się nam i podrzucili nas do samiutkiego Krakowa. Przez chwilę zabawialiśmy naszych współtowarzysz rozmową po czym ogarnęła nas senność... szczęśliwie dojechaliśmy do grodu Kraka i rozeszliśmy się do domów. 
Jeśli przypadkiem trafią na tego bloga: serdeczne pozdrowienia i do zobaczenia na szlaku. ;)

W przyszłym roku trzeba się trochę bardziej przeciorać... ;)
~Osin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz