niedziela, 9 lipca 2017

Beskid Mały, ale wariat cz. 1


"Beskid Mały to dziecko piękne, miłe, powabne i zajmujące, w dobra przyrodzone uposażone, uwagi, poznania i miłości godne, którego jedynym defektem, ściągającym nań niechęć niesłuszną, jest to, że jest niższe wzrostem od innej braci beskidzkiej."
K. Sosnowski 

Czyż można odmówić słuszności słowom wielkiego animatora polskiej turystyki? Najwyższy szczyt całego Beskidu Małego to Czupel (933 m n.p.m.), choć wyższy od Lubomira, najwyższego szczytu Beskidu Średniego, i tak nie powala wysokością. Obszarowo też nie znajduje się w czołówce - na upartego da się go przejść w ciągu jednego dnia. A jednak jest w nim coś, co przyciąga rzesze "wtajemniczonych" turystów. Zgodnie z twierdzeniem "cicha woda brzegi rwie", potrafi zaskoczyć. Pod swym niepozornym płaszczykiem ukrywa strome podejścia, rozległe widokowe polany oraz bogactwo tajemnic, legend i zakątków. Jako że do tej pory stanowił on dla mnie ziemię niepoznaną i tajemniczą, postanowiłem zorganizować coroczny późnojesienny wypad właśnie tam.


W Piątek, 9 grudnia, w akademiku Alfa, słynącym już z naszych przedwyprawowych imprez, pojawiła się stara wiara wypadów CWD plus nowe twarze: Ja, Karol, Dawid, Konrad, Paweł oraz Julia, Magik oraz kolega Karola - Filip. Impreza udała się nad wyraz dobrze - po pewnych trudnościach w kwestiach formalnych, wszyscy uczestnicy wraz z resztą akademickiej braci rozpoczęli biesiadę.
Paweł, Julia, ja i Konrad.

Pół Pawła, Julia, Konrad, Magik, Karol no i ja.
W rzeczy samej melanż był na tyle udany, że nasza pierwotna godzina wyjazdu przesunęła się o godzinę, a jeden z uczestników zaniemógł i odmówił wymarszu w góry - nie martwcie się jednak, dotarł wieczorem do schroniska na własną rękę. ;)
W oczekiwaniu na busa.
Blisko dwugodzinna podróż busem była świetną okazją do odespania nocnego borsuczenia. W okolicach godziny 9:00 dotarliśmy do Wadowic. My jednak nie zaszczyciliśmy ojczyzny kremówek zbyt dużą uwagą i skierowaliśmy swoje kroki na szlak niebieski im. C. Panczakiewicza. Czesław Panczakiewicz (1901-1958) urodził się w Wadowicach i z miastem tym był związany do końca swojego krótkiego życia. Jako nauczyciel WF-u (uczył m.in. Karola Wojtyłę) był wielkim propagatorem turystyki górskiej i narciarskiej. Od 1927 roku był działaczem wadowickiego oddziału PTT i wspólnie z Władysławem Midowiczem doprowadził do wybudowania schroniska na Leskowcu. Przyczynił się do usamodzielnienia koła wadowickiego (które do 1947 roku było sekcją oddziału żywieckiego), a w czasie wojny prowadził tajne nauczanie. W 1973 roku wyznakowano szlak łączący Wadowice z Leskowcem, który dziś nosi jego imię. Panczakiewicz jest również patronem schroniska na Leskowcu (od 2002) oraz stadionu miejskiego w Wadowicach.

Szlak niebieski poprowadził nas asfaltową drogą w stronę niskiego pasma Bliźniaków. Opuściliśmy Wadowice i ruszyliśmy w góry, po lewej stronie zostawiając Gorzeń Dolny i Górny. Nie sposób nie wspomnieć tutaj o postaci, nierozerwalnie związanej z gorzeńską dziedziną - Emilu Zegadłowiczu. Urodził się on w 1888 roku w Białej Krakowskiej (dziś Bielsko-Biała), dzieciństwo spędził w dworku letnim swojego ojca w Gorzeniu Górnym. W latach 1921-1929 wraz z Edwardem Kozikowskim prowadzili grupę poetycką "Czartak". Tłumaczył dzieła niemieckojęzyczne (m.in. Fausta). Mieszkał również w Poznaniu, gdzie objął kilka intratnych stanowisk, m.in. dyrektora rozgłośni Polskiego Radia oraz redaktora naczelnego katolickiego czasopisma "Tęczą".

Zegadłowicz to postać kontrowersyjna. Nie krył on swoich lewicowych poglądów i sympatii do ruchów ludowych czego dał wyraz w swoim dziele zatytułowanym "Motory". Jego antyklerykalny "List Pasterski" zakończył jego poznańską karierę w mediach katolickich i zmusił do powrotu do Wadowic, gdzie został przyjętym jak król - otrzymał honorowe obywatelstwo miasta, a jego imieniem nazwano jedną z ulic. Nie trwało to jednak wiecznie. W 1935 roku ukazała się kolejna część jego autobiograficznej powieści "Żywot Mikołaja Srebrempisanego" pt. "Zmory". W powieści tej wyrażał on ostrą krytykę prowincjonalnego zacofania i kołtuństwa. Wszyscy wiedzieli jakie miasto odzwierciedlają ukazane w powieści Wołkowice i wszystkie honory nadane Zegadłowiczowi pośpiesznie cofnięto. W "Zmorach" nie brakowało również odważnych obyczajowo, erotycznych fragmentów. Z dziełem szybko rozprawili się cenzorzy. Na następne wydanie czekać trzeba było blisko 50 lat.
Emil Zegadłowicz (1888-1941)

Jego fascynacja rzeźbiarstwem ludowym doprowadziła do odkrycia miejscowego talentu. Jędrzej Wowro biedny snycerz rzeźbił w drewnie przy użyciu szewskiego noża owiniętego szmatą.  Skupiał się głównie na rzeźbach sakralnych, ale rzeźbił również naturę. Punktem zwrotnym w jego karierze był rok 1923, gdy jego żona przyniosła kilka rzeźb do dworku Zegadłowicza z nadzieją ich sprzedania. Wtedy to zyskał sobie w osobie Zegadłowicza wiernego mecenasa. Jego rzeźby ukazywały się w galeriach na całym świecie, m.in. w USA. Wowro zmarł po ciężkiej chorobie w 1937 w Gorzeniu Dolnym. Jest pochowany na cmentarzu w Wadowicach.

Zegadłowicz  natomiast zmarł w Sosnowcu w 1941 roku, gdzie też jest pochowany.

"Chrystus frasobliwy" - rzeźba Jędrzeja Wowro ofiarowana w 1935 roku prezydentowi RP Ignacemu Mościckiemu.

Pejzaż Ziemi Wadowickiej.
 Pierwszy kontakt z górami czekał nas na południe od Gorzenia - długie, niskie pasmo Bliźniaków rozciąga się tu od doliny Skawy na wschodzie do doliny Wieprzówki na zachodzie. Przełom Choczenki dzieli pasmo na dwie nierówne części. Przecięliśmy pasmo na przeł. Panczakiewicza (495 m n.p.m.) - znajduje się tu skrzyżowanie z żółtym szlakiem, kilka ławeczek i kapliczka. Zrobiliśmy tu krótką przerwę, po czym ruszyliśmy w dół do Ponikwi.
Na szlaku w paśmie Bliźniaków.
Nad przełęczą Panczakiewicza.

Czas na relaks ;).

Szlak do Ponikwi.

Malowniczo poskręcane korzenie na zboczach Bliźniaków.

Ponikiew.
Ponikiew jest malowniczą wsią, praktycznie z każdej strony otoczoną przez góry. W miejscowym sklepie robimy szybkie zakupy i ruszamy w dalszą drogę. Przed nami Leskowiec.
Tama na Ponikiewce.

Relaks na tamie.
Po około półtorej godziny szlak osiąga grzbiet Gancarza. Na przeł. Pod Gancarzem (735 m n.p.m.) spotykamy zielony szlak z Inwałdu oraz maszerującego nim Dawida.

Początek podejścia.

Pierwsze śniegi.

)( Pod Gancarzem (735 m n.p.m.)

Na szlaku.
 Chwilę później spotykamy Szlak Białych Serc - specjalną ścieżkę prowadzącą do znajdującego się na Szczycie Gronia JPII sanktuarium. Jest przeznaczony dla osób starszych i słabych, więc jest najłagodniejszą opcją dojścia na szczyt. Początek bierze w Rzykach.
Szlak Białych Serc.

Ostatnie podejście.

Na Polanie Beskid.
Wkrótce osiągnęliśmy szczyt Gronia Jana Pawła II (890 m n.p.m.). Dawniej ta góra nosiła nazwę Jaworzyna, jednak ze względu na związek z Karolem Wojtyłą, który często tu wędrował i jeździł na nartach, starano się o zmianę nazwy. Dokonano tego w 1981 roku. Co ciekawe złamano wówczas tradycję, mówiącą o nienazywaniu gór na cześć żyjących osób.

W 1991 roku, w 10. rocznicę zamachu na papieża, miejscowy biskup Jan Szkodoń poświęcił tutaj murowaną kapliczkę i krzyż poświęcony ludziom gór. Cztery lata później, jako dar na 75. urodziny Jana Pawła II, stanęła kaplica z inicjatywy państwa Danuty i Stefana Jakubowskich z Andrychowa. Dziś miejsce to nazywane jest sanktuarium. W środku znajduje się krzesło na którym siedział JPII podczas wizyty w Skoczowie. Widnieje też inskrypcja: "Jest nas troje: ja, Bóg i góry.".

Obok stoi odsłonięty w 2001 roku pomnik papieża.
Szczyt Gronia JPII koło sanktuarium. Od lewej, tylny rząd: Filip, Karol, Dawid, Paweł, przedni rząd: Julka, Osin, Konrad. Z tyłu Jan Paweł II. ;)

Szlak Białych Serc pod schroniskiem.
Poniżej kaplicy znajduje się schronisko PTTK "Leskowiec" im. Czesława Panzakiewicza. Wiosną 1932 była tutaj pusta polana należąca do jednego z gospodarzy z pobliskiego Targoszowa. Parcela została wykupiona przez wadowicki oddział PTT i ochoczo zabrano się za stawianie schroniska. Budową zajmował się miejscowy cieśla Jan Bargiel a nadzorował ją sam C. Panczakiewicz. Roboty przebiegały bardzo sprawnie i pierwszy, skromny budynek stanął po zaledwie trzech miesiącach.

Szybko okazało się, że schronisko cieszy się wielką popularnością i konieczna była rozbudowa, której dokonano w 1934. Pod niemiecką okupacją schroniskiem zarządzała niemiecka organizacja Beskidenverein.  W 1945 drewniany budynk cudem uniknął spalenia przez wycofujące się oddziały niemieckie - gospodarze tak hojnie częstowali Niemców bimbrem, że ci zapomnieli o podpaleniu.

Dziś schronisko posiada 32 miejsca noclegowe i jest jednym z najbardziej popularnych miejsc w Beskidzie Małym. Polecam zatrzymać się w jadalni i zjeść tutejszy żurek - niebo w gębie. ;)

Choć w nazwie schroniska widnieje Leskowiec, to schronisko znajduje się na południowych stokach Gronia JPII. Dlaczego tak? Rzeczona góra kilkukrotnie zmieniała nazwę. Początkowo właśnie tu mieścił się Leskowiec, lecz austriaccy kartografowie błędnie oznaczyli go szczyt obok (dawny Beskid). I tak Leskowiec stał się Jaworzynką, by później przyjąć imię papieża polaka. Pamiątką po tych kartograficznych zawirowaniach jest właśnie nazwa schroniska.
Czas na obiadokolację.

Najlepszy żurek!

Tablice pamiątkowe na schronisku.
Po pożywnej obiadokolacji ruszyliśmy w stronę szczytu Leskowca (tego dzisiejszego) pokonując przy tym oddzielającą oba szczyty przeł. W. Midowicza.
Podejście na Leskowiec.

Widok na Babią Górę.
 Ze szczytu Leskowca (922 m n.p.m.) rozciąga się szeroki widok na południe w stronę Beskidu Żywieckiego. Jak na dłoni prezentuje się Babia Góra. Staliśmy chwilę obserwując zachód słońca i podziwiając widoki. W końcu, wyrwani z transu, ruszyliśmy dalej w stronę naszego noclegu - Chatki Studenckiej pod Potrójną...
CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz