Na miejsca, gotowi, start!

01.07.2013 r., Poniedziałek

Lato było już w pełni i słońce topiło okolicę swymi promieniami. Pomimo tego pierwszy dzień Lipca powitał nas przyjemny wietrzykiem, a na niebie bałwaniły się puszyste, śnieżno-białe obłoki. Obudziłem się dziś wcześnie. Od razu poczułem przyjemną ekscytację - tak! To ten dzień. Pół roku przygotowań, nie poszło na marne. Wyruszamy ku przygodzie! Szybki prysznic, pożywne śniadanie, plecak na plecy i... można iść. 

Na przystanku odebrałem telefon od Czarka - nie odczytał wiadomości, którą wczoraj napisałem na facebooku o przeniesieniu godziny zbiórki na 11:00. Oznacza to, że siedzi pod zamkiem w Będzinie od dobrych kilkudziesięciu minut. Wsiadłem szybko w tatajkę* nr 22 i ruszyłem mu na spotkanie.

Przybyłem pod zamek w Będzinie punktualnie o 11:00, gdzie spotkałem zniecierpliwionego Czarka. Chwilę później zaczęła się zbierać reszta ekipa. Była to istna mieszanka osobowości i charakterów. Grupa, którą miałem okazję poprowadzić w nieznane była naprawdę pokaźna.

Powoli zbiera się ekipa.

Cała ekipa w komplecie. Od lewej: Vorek, Motyl, Marian, Kasia, Ola, Osin, Pablo, Inez, Magik, Czarek, Piter, Mateusz.
Tuzin luda, który tego dnia zgromadził się pod średniowieczną, będzińską warownią, miał jasno określony cel: przejść 100 km pieszo. Ale najpierw zakupy! Delegacja wyruszyła do pobliskiego spożywczego po prowiant oraz... zimne piwko :).
Bo piwo to moje paliwo. Zdjęcie z serii: relacja zawiera lokowanie produktów :P
Widząc jak bardzo towarzystwo rozleniwiło się, wlazłem na ławkę i wygłosiłem mowę. Była ona krótka, zwięzła i miała jasno określone przesłanie: ruszamy!

W mgnieniu oka towarzystwo rozlazło się na przestrzeni około 100 metrów. Pierwszy etap polegał na przejściu przez otaczające wzgórze zamkowe osiedle, cmentarz, minięciu teatru dzieci zagłębia i dojściu do Czarnej Przemszy - rzeki, która ongiś wyznaczała granicę Królestwa Polskiego. Potem czekał nas 7 km marsz wzdłuż rzeki, aż do granic Dąbrowy Górniczej. Tam w lekko zaniedbanym, miejskim parku Zielona zrobiliśmy sobie pierwszy z wyczekiwanych postojów.
W programie zdobywanie szczytu nieczynnej rampy w skateparku ;)

Dla rozluźnienia meczyk piłki nożnej przy użyciu... butelki ;)
Zabawa, zabawą, ale trzeba ruszać w dalszą drogę. W końcu dotarliśmy nad brzeg jeziora Pogoria III, skąd skierowaliśmy się na południe, by dotrzeć do mojego domu, gdzie czekała nas przerwa obiadowa. W menu dnia: jajecznica pokoju, spożywana wprost z patelni ;). Kolejny etap: przejście pod drogą krajową 94 i ścieżką w las, w kierunku Kazimierza Górniczego - dzielnicy Sosnowca. Po drodze czeka nas kolejny postój. W zaciszu wiaduktu w ciągu drogi S1, kolejny obóz ;)
Ulubiona część wędrówki - postój :P

Korzystając z chwili przerwy czas na badania naukowe. Hmm... a może by tak zbadać sprężystość kija :)
Okazja na kolejny postój zdarzyła się już w Kazimierzu. W supermarkecie uzupełniliśmy zapasy. W wyprawowym budżecie znalazło się miejsce na tanie wino, które niestety potłukło się paręset metrów dalej ;). W końcu dotarliśmy do lasów okalających Maczki. Około godziny 19:00 dotarliśmy do granicy Jaworzna.
Na granicy Sosnowca-Jaworzna :)
Po krótkiej wizycie w domu Mariana udaliśmy się nad Zalew Sosina, gdzie rozbiliśmy obóz na dziko. Pół nocy spędziliśmy na śpiewaniu i bawieniu się. W końcu poszliśmy spać.

*- Tatajka - tak niektórzy Dąbrowiacy określają tramwaj. ;)

<<Prolog || Spis treści ||Część druga>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz