Początki

Niektórzy pytają mnie jak to się zaczęło. Kiedy i w jakich okolicznościach zacząłem wędrować. Dziś nawet sto kilometrów nie sprawia mi trudności. Nawet z ciężkim plecakiem. Myślę, że jestem jedną z tych awanturniczych dusz, która w każdej chwili łaknie przygody :). Nie zawsze jednak tak było.

Myślę, że geneza tej pasji leży w głębokiej przeszłości mego dzieciństwa. Niemalże codziennie mama zabierała mnie na długie nie rzadko wielogodzinne spacery po okolicy. Najpierw podróżowałem w wózku dziecięcym, stopniowo przenosząc się na własne nogi.

Wiadomym jest, że dzieci znoszą więcej niż dorośli. Były to czasy podstawówki. Razem z rodzicami i ciocią wyjechaliśmy na wczasy do Ustki. Miałem wtedy okazje po raz pierwszy jeździć na rowerze. Dwie całodniowe wycieczki rowerowe minęły szybko i ciekawie. Dzięki zmyślnemu licznikowi kilometrów dowiedziałem się, że przejechałem wtedy ponad 60 km.

To dużo jak na pierwszy raz. Pomimo tego wszystkiego nie byłem dzieciakiem szczególnie wysportowanym. Wszelkie gry zespołowe czy zajęcia ruchowe napawały mnie w tamtych latach wstrętem. Z WF nie dostawałem więc jak 3. Jednak w wolnych chwilach szlajałem się po okolicznych lasach z moim jedynym wówczas kolegą Tarikiem.

Lata mijały, a ja dojrzewałem. Narastała we mnie chęć przygody. Nie miałem jakiegoś sensownego planu, tylko mgliste pragnienie. Na konkretny pomysł musiałem poczekać, aż do trzeciej klasy liceum. Pojawił się on przez przypadek.

Pewnego wrześniowego poranka, wyszedłem do sklepu. Po drodze zauważyłem dziwną naklejkę na słupie. Przedstawiała ona żółtą muszlę na niebieskim tle. W ciągu kilku następnych tygodni widywałem identyczne naklejki porozklejano w okolicy. Zauważyłem, że ich lokalizacja nie jest przypadkowa, ale układa się wzdłuż linii, niczym tajemniczy szlak. Zaintrygowany rozpocząłem poszukiwania. Okazało się, że są to oznaczenia szlaku św. Jakuba (zwanego Drogą Królewską, Via Regia) - pątniczego szlaku wiodącego z Ukrainy do Santiago de Compostela, gdzie znajdował się grób świętego i katedra. W średniowieczu był to jeden z trzech największych ośrodków pielgrzymkowych zaraz po Rzymie i Ziemi Świętej.
Muszla Św. Jakuba

Mało kto sobie wyobraża pokonanie ponad 2000 km pieszo. Dla niektórych nawet 10 km jest wyzwaniem. Wiele razy widywałem pielgrzymki powoli sunące w kierunku np. Częstochowy. Szli oni jednak bez bagażu, który był dla nich wieziony ciężarówkami. Tym bardziej zdziwiły mnie opowieści ludzi, którzy przemaszerowali choćby "krótkie" 800 km odcinki z ciężkimi plecakami.

Mapa poglądowa Via Regia


Ciekawość pchnęła mnie dalej. Odkryłem, że ludzie są skłonni maszerować przez świat nie tylko z pobudek religijnych. Odkryłem świat wędrowców, włóczęgów, turystów pieszych... a więc tak zacznie się moja przygoda - pomyślałem.

Sprawdzając trasę Via Regii odkryłem, że przechodzi ona przez większość znanych mi miejsc: Będzin, rodzinną Dąbrowę, Olkusz, Ojcowski Park Narodowy, Kraków.

21 grudnia 2012, w dniu niedoszłego końca świata narodził się pomysł na wyprawę. Wyjątkową, bo pierwszą. Postanowiłem przejść z Będzina do Krakowa, maszerując mniej więcej wzdłuż szlaku jakubowego.

Miejsce startu i końca marszu nie były przypadkowe:

  • Wymiar historyczny: Trasa łączyła zamek w Będzinie  oraz Wawel w Krakowie, łączyła zatem dawną granicę państwa (stan w XIV w.) z ówczesną stolicą Polski. Marsz ten miał być historyczną wyprawą w głąb średniowiecznej Polski.
  • Wymiar prywatny: zamierzałem studiować na AGH w Krakowie, co wiązało się z moją przeprowadzką do Krakowa - który, choć dobrze mi znany był zupełnie innym miastem. Wyprawa miała więc symbolizować moje przejście z dzieciństwa (Zagłębie) w dorosłość (Kraków).
  • Wymiar turystyczny: trasa prowadziła przez dobrze mi znane obszary Jury oraz Zagłebia, obfitujące w infrastrukturę turystyczną, a więc perfekcyjne na pierwszy raz  z plecakiem.
Pomysłem podzieliłem się z przyjaciółmi i znajomymi. Odzew był pozytywny. Wraz z nadejściem roku 2013, zaczęła się faza planowania. Ślęczenie nad mapą, planowanie noclegów, kosztorys... było jednak coś jeszcze. Trzeba było złapać formę. Tej nie miałem. Postanowiłem więc spróbować sił i zorganizować kilka jednodniowych wycieczek, które miały na celu podniesienie kondycji i sprawdzenie swoich sił. Nazwałem je roboczo peregrunacjami (łac. peregrinatio - długa piesza podróż). Na zrealizowanie planu musiałem jednak poczekać do końca roku szkolnego i matur, których koniec zainicjował najdłuższe wakacje w życiu...

~Osin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz