Czasem nie potrzeba wiele, żeby złapać bakcyla do czegoś, co
się stanie życiową pasją. Ot takie zamiłowanie jak u mnie do przygód, długich
wędrówek z plecakiem, spania w namiotach, jaskiniach, na drzewach i w innych
dziwnych miejscach zaczęło się od… opowieści mojego taty. On sam był wysoko
postawionym harcerzem, mającym pod sobą ileś tam drużyn. Z tamtego okresu ma
pełno wspomnień, a z tych wszystkich jego historii szłoby napisać naprawdę
niezłą książkę. Od tego się zaczęło, a potem przyszły wyprawy survivalowe (to
były wyprawy szkoleniowe, gdzie spało się pod namiotami, a jedzenie zdobywało
się własnoręcznie… w najbliższej Biedronce – jednak w każdej chwili można się
było spodziewać przepraw bagiennych, przymusu spędzenia nocy poza obozem w
ulewnym deszczu itp.). Wspomnienia z
tamtych dni należą do najlepszych w moim życiu, a poznani tam ludzie, do
najfajniejszych jakich znam. I najbardziej porąbanych. W ogóle macie też takie
wrażenie, że ludzie, dla których najlepszą formą spędzania czasu (żeby nie
powiedzieć całego życia) jest podróżowanie w każdy możliwy sposób (pieszo,
autostopem, jachtem, czymkolwiek innym), są zdrowo rąbnięci? Każdy podobnie i
jednocześnie na swój własny sposób? To tworzy z nas pewną brać, powiedziałbym nawet
rodzinę. I w niesamowity wręcz sposób dodaje klimatu wszelkim wyprawom.
Spotkają się tacy we wspólnym pokoju w górskim schronisku (jak lokum oferuje
tylko i wyłącznie wygodne pokoiki jedno lub dwuosobowe, każdy z łazienką, to
nie jest schronisko – co najwyżej hotel górski. Prawdziwe schronisko to takie gdzie
śpi się w dwudziestoosobowym pokoju, często na ziemi, na karimacie we własnym
śpiworku. Gdzie jest jeden kibel na wszystkich, a jedyny prąd, jaki można tam
dostać, to ten z baterii ze swojej latarki), każdy ze swoim bagażem doświadczeń
i przygód i już człowiek wie, że się dziś nie wyśpi. Ta noc minie na śpiewaniu
starych, turystycznych piosenek lub na opowieściach o tym, co komu się
przydarzyło na jego drodze. A potem rankiem każdy wstanie i walcząc z niedospaniem
rozejść się każdy w swoim kierunku po to, aby znów wędrować przed siebie
górskim traktem. I każdy jest szczęśliwy. Czegoś takiego nie zrozumieją zwykłe
mieszczuchy. Wszyscy zaganiani, pogrążeni w swoich sprawach do tego stopnia, że
zapominają o najprostszych rzeczach, takich jak otwarcie do kogoś gęby,
chociażby do tego, kto stoi obok w autobusie. Bo i po co?
|
Wspinaczka |
|
Na bagnach |
|
Przemoczeni ludzie, wywrócone i zatopione kajaki - czyli spływ kajakowy też może być ekstremalny |
|
Ognisko - najlepszy przyjaciel wędrówek |
|
Czasem śpi się w szałasie... |
|
.... a czasem w jaskini.... |
|
...albo pod chmurką |
|
Chociaż oczywiście standardowo śpi się w namiotach. Po prawej na dole widać naszą zaawansowaną technologicznie
kuchnię obozową |
|
Gdzie by się nie spało, sen musi być bezpieczny :) |
|
Land Rover - terenowy sprzęt, który nie zawiedzie w każdych warunkach.... Chyba... No dobra, saperka do jego wykopywania też się przyda :) |
Obozy przetrwania skończyły się dla mnie za tak nagle i niespodziewanie jak
zaczęły. A to za sprawą drugiej życiowej pasji, która zawsze gdzieś tam we mnie
siedziała, a teraz nagle eksplodowała – tak jak granat z opóźnionym zapłonem. A tym czymś było żeglarstwo. Pamiętam jak
jako mały brzdąc, któremu ledwie oczy wystają ponad stół, pływałem gdzieś na jakimś kąpielisku nad
jeziorem, między pomostami, udając, że jestem statkiem, który przewozi
pasażerów. A jeśli gdzieś na jeziorze akurat
przepływała jakaś żaglówka, to zatrzymywałem się i z rozdziawioną paszczą
podziwiałem ów jacht i marzyłem, że kiedyś sam stanę za sterem takiego i
pożegluję poprzez wodną toń. I nagle wylądowałem na kursie, a potem nim się
spostrzegłem, zdałem egzamin i odebrałem swój pierwszy patent. Niedługo potem
pakowałem swoje graty na pierwszy rejs po pięknych mazurskich jeziorach…
|
s/y OLA - nasz jacht |
|
W kabinie bywało ciasno - ale zawsze wesoło |
|
Cała nasza flota z tamtego rejsu. |
|
A jak się żeglowało... |
|
I te imprezy w portowych tawernach.... (tutaj: tawerna Zęza w Sztynorcie) |
|
W śluzach zawsze jest tłoczno (tutaj: śluza Guzianka - chyba najpopularniejsza śluza na Mazurach) |
|
Czasem bywa burzowo i niebezpiecznie. |
|
Ale prowadzenie jachtu to czysta frajda. |
|
I te mazurskie zachody słońca... |
Względy finansowe nie pozwoliły mi na połączenie rejsów i obozów przetrwania i
z tych drugich musiałem niestety zrezygnować. Jednak los był dla mnie łaskawy. W
szkolnej ławie poznałem niezwykłego człowieka – wiecznego marzyciela,
niespełnionego podróżnika i co najważniejsze kompletnego idiotę. Dokładnie
takiego jak ja. To uczyniło nas najlepszymi kumplami. I on nie pozwolił mi
zapomnieć o moim plecaku i radochy z trzydziestokilometrowego marszu. Udowodnił
mi też, że przejście kilkuset kilometrów z plecakiem nie jest niczym
szczególnie trudnym, a w doborowym towarzystwie jest to genialna zabawa.
|
Czasem bywało trudno |
|
A na ogół po prostu się szło |
|
Ale zawsze znajdzie się czas na odpoczynek |
|
Noc też trzeba jakoś spędzić |
|
Każda wyprawa do przede wszystkim fantastyczni ludzie... |
|
...wspaniałe widoki... |
|
...i ciekawe miejsca |
|
Były momenty, gdy trzeba było wędrować nocą |
|
Czasem brakowało sił i część trasy trzeba było pokonać autobusem.... lub złapać stopa. |
|
Ale wesoło było zawsze... Śpiewanie (czyt. darcie mordy) w autobusie? A czemu nie? I co z tego, że gapią się na nas jak na debili? |
|
Ale cośmy widzieli, to nasze. |
|
Bo najpiękniej jest zawsze na szczycie... |
I tak sobie wędrowaliśmy przez świat, realizując coraz
bardziej powalone projekty, aż w końcu pewnego dnia przyszedł mi pewien pomysł.
„Słuchaj Osin”, powiedziałem „może założymy jakiegoś bloga czy stronę WWW o
naszych wyprawach?”. Osin też uważał, że to jest dobry pomysł. Zatem po kilku
dniach z nosem przyklejonym do monitora spędzonych nad zabawą z Bloggerem powstał
nasz mały zakątek internetu: „NaRysuj swoje marzenia”. Potem ewoluował do
obecnej, znanej Wam postaci.
Koniec roku to doskonały moment, aby spojrzeć na chwilę za siebie, powspominać
stare przygody i oczywiście zrobić podsumowanie. Razem zorganizowaliśmy i
wykonaliśmy kilka ciekawych projektów wędrowniczych: wędrowaliśmy spod zamku w
Będzinie do zamku w Krakowie, zrobiliśmy naszą własną, maleńką, czteroosobową
pielgrzymką do Częstochowy, pokonaliśmy prawie 50 km w ciągu jednego dnia w
ramach „Marszu Dwóch Zamków” (Ogrodzieniec – Będzin), w końcu zdobyliśmy Rysy,
zaczynając naszą wspinaczkę w Częstochowie. Oprócz tego szereg pomniejszych
wypadów pieszych i żeglarskich. Czego się nauczyłem (nauczyliśmy) w czasie tych
wypraw? Przede wszystkim, że podróż jest ważniejsza niż sama podróż. Nie zawsze
się uda wejść na sam szczyt, czy dotrzeć do końca planowanej trasy. Czasem
braknie sił, czasem nawali sprzęt, a czasem plany legną w gruzach przez
czynniki niezależne od nas – np. nieciekawa pogoda mocno zwiększająca ryzyko. Jesteśmy jednak uparci. I przez to jesteśmy bogatsi w doświadczenie, lepiej znamy
teren. Dzięki temu lepiej się przygotujemy, a potem oczywiście tutaj wrócimy.
Czego jeszcze się nauczyliśmy? Że jeśli przejdziesz z kimś
kilkaset kilometrów, to poznasz go lepiej niż przez kilka lat znajomości. Tak
samo, jak przyjdzie Ci spędzić z nim tydzień na ciasnym pokładzie jachtu. Że
czasem trzeba zrobić krok do tyłu, żeby potem móc zrobić dwa do przodu. Tego
się dowiedziałem, będąc na ściance wspinaczkowej, gdy zorientowałem się, że lewą
ręką nie mam się czego chwycić (prawa w tym czasie spoczywała sobie na uchwycie).
Gdybym miał lewą rękę na tym uchwycie, to prawą mógłbym wygodnie się chwycić
następnego uchwytu i podciągnąć wyżej. Żeby naprawić błąd, musiałem opuścić się
do klamy poniżej. A potem już jakoś poszło i koniec końców dotarłem do końca.
Ostatnia i chyba najważniejsza lekcja to, że zgubienie
szlaku otwiera przed Tobą nowe drogi i miejsca, o których byś normalnie nie
wiedział. Nie zawsze to tak działa, czasem można wpakować się w tarapaty, a
czasem okryć coś ciekawego.
Tymczasem powoli zbliża się nowy, 2015 rok. A my mamy coraz
to nowe pomysły. A tu powtórzyć SOG, a tu Drakuliada, a tu coś, a tam coś. Mnie też z głowy nie wychodzi projekt pewnego rejsu, ale tym będziemy się martwić
już w przyszłości. Niewątpliwie będzie o czym pisać na blogu. ;)
~Czarek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz