piątek, 3 lipca 2015

Nieśpieszny spacer po Jurze

Ze znajomymi z roku postanowiliśmy oderwać się od książek i wykorzystać słoneczną pogodę. 9 czerwca wyruszyliśmy na szlak orlich gniazd. Tym razem, naszym celem nie było bicie rekordów w odległościach pokonywanych pieszo, zdobywanie szczytów albo karkołomne szlaki. Po prostu chcieliśmy gdzieś wyskoczyć i spędzić wspólnie czas. A ponieważ tak się złożyło, że ja akurat byłem w domu, a Martyna, Maciek i Adam w akademiku, musieliśmy spotkać się gdzieś po drodze.

Wstałem wcześniej niż zwykle, zjadłem śniadanie, spakowałem plecak i ruszyłem w drogę. Pierwszy etap mojej wycieczki to dwukilometrowy spacer na przystanek. Wyszedłem trochę za późno i spóźniłbym się na autobus, gdyby nie miła pani, która podrzuciła mnie na przystanek. Jeśli przypadkiem trafi na nasz artykuł, to chciałbym jeszcze raz podziękować. ;) Autobusem dojechałem do Będzina, tam przesiadka do tramwaju i do Dąbrowy Górniczej, na miejsce zbiórki - park wodny Nemo. Moi współtowarzysze też wyjechali z opóźnieniem, więc miałem trochę czasu na kontemplowanie przyrody wokół aquaparku. W końcu się wszyscy spotkaliśmy i samochodem kolegi pojechaliśmy do Ogrodzieńca. Tam zostawiliśmy samochód i poszliśmy szukać busa do Pilicy lub Smolenia. Trafiliśmy na tę pierwszą opcję i to już po dwudziestu minutach. Kierowca zaproponował, że zamiast w Pilicy wysiądziemy w Złożeńcu, bo szybko się dostaniemy do Smolenia. Szybkie zerknięcie na mapę i podejmujemy decyzję - jedziemy. To tylko kilometr marszu więcej...
Przystanek w Złożeńcu. Humory dopisują
Początek drogi jest bardzo przyjemny - kilka domów i pola, potem las.
Ładne okoliczności przyrody
Idzie się wprost... baaajecznie ;)
Niedługo potem docieramy do zamku w Smoleniu. Ruiny są położone na niewielkim wzniesieniu, a z jego baszty roztacza się piękny widok na Jurę. Nas czeka jednak rozczarowanie - zamek jest zamknięty z powodu prac konserwatorskich. A jeszcze rok temu robiliśmy tam zdjęcia do relacji z naszej wielkiej wyprawy W.I.N.O. (Gorąco zapraszamy do przeczytania relacji - znajdziecie ją w zakładkach w górnym menu).

Zamek w Smoleniu....
... zabity na głucho
 No cóż, zostawiamy ruiny za sobą i ruszamy w dalszą drogę. Polna droga z czasem zamienia się w wąską, leśną ścieżkę.
Zostawiamy Smoleń za sobą.
Szlak jest momentami wąski i zarośnięty.
Ścieżka wyrzuca nas na asfaltową drogę, a ta prowadzi do Pilicy. Na urokliwym ryneczku robimy pierwszy postój.
Rynek w Pilicy.
Przerwa najpierw pod drzewkiem.
A potem w słońcu.
Po przerwie ruszamy dalej. Mijamy miejsce pamięci narodowej.
Miejsce pamięci narodowej.
 Zacieniony najpierw szlak wybiega na otwarte pole, a potem znowu chowa się w lesie.
Zacieniony szlak i pola dookoła.

Jest pięknie.
Znowu las - szlak zdecydowanie lepszy niż poprzednio.
Dochodzimy do wsi Kocikowa - ostatnia miejscowość przed naszym celem.
W Kocikowej wita nas pole maków.
Kocikowa.
 Potem trochę asfaltowej drogi i wchodzimy znowu w las.
Nasza droga.  Niedługo potem w oddali zobaczyliśmy nasz cel - ruiny zamku w Podzamczu
W lesie robimy ostatnią przerwę, gdzie gasimy pragnienie złocistym, spienionym trunkiem. ;)
Relaks.
Na postoju.
Idąc lasem powoli zbliżamy się do celu.
I jak tu można nie lubić lasu?
Napotkana dzika róża.
Mijamy wapienne skałki - widok bardzo charakterystyczny dla Jury.
Skałki.

 
Pamiątkowe zdjęcie.
I w końcu docieramy co celu!
Zamek w Podzamczu - najwyżej położony zamek na Jurze.
Jeszcze tylko kilka zdjęć na pamiątkę... 
Martyna i Maciek.
Ja.
I można wracać do Gliwic do akademika. Przeszliśmy ok. 15 km, zajęło nam to przynajmniej dwukrotnie więcej niż powinno, ale niczego nie żałujemy.

~Czarek



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz