wtorek, 27 marca 2018

Szlak Karpacki - Cz. 3: Przez magurskie lasy

CZĘŚĆ III 

Przez magurskie lasy

"(...) Dla oczu ukryty - niedostrzegły wzrokiem
Jedyny ślad wymarłej sadyby
Gasnąca drożyna spleciona z potokiem
Jakby nie była - odeszła jak gdyby

Porosły drzewa gdzie umarły chaty
Zamknęły się cerkwi widmowe pierzeje
Opuścił sioło Chrystus Pantokrator
Zgięty w pół krzyż samotnie niszczeje (...)"

~Zespół Na Bani, "Deesis" 

Rok 1939. Ciepłe lato, wiatr lekko tańczy z kłosami zboża na porastających karpackie wzgórza polach. Krowy kryją się przed słońcem w zagajnikach, gdzieś w pobliżu pluska zimny strumień. W pobliskiej wsi panuje cisza, słychać tylko przytłumione głosy ludzi śpiewających w cerkwi. Bez organów, bez żadnych instrumentów. Tylko śpiew, nie zawsze czysty, ale szczery. Ludzie modlą się o pomyślność, o spokój. A potem przychodzi ona... wojna. Sześć lat strachu i śmierci. 

Przed wojną Radocyna była ludną wioską położoną w malowniczej dolinie Wisłoki. Wioska jakich wiele było rozrzuconych po beskidzkich dolinach. Zamieszkiwało ją blisko 400 Łemków oraz kilkoro Polaków i Żydów. Gwar na uliczkach, śmiech dzieci, starsi odpoczywający pod starą jabłonią... Po wiosce ostały się tylko zdziczałe sady, miejsce po cerkwi, kilka przydrożnych krzyży. Wieś, której nie ma. 

Radocyna opustoszała w 1945 podczas pierwszej, w teorii dobrowolnej akcji wysiedleńczej. Mieszkańcy wyjechali do ZSRR w okolice Krzywego Rogu. Miejscowi nie doczekali pamiętnego roku 1947, który dotknął tyle innych Rusińskich wiosek. 

Rok 1947. Akcja Wisła. Przymusowe wysiedlenia ludności niepolskiej z terenów wschodniej Polski rozpoczęły się 28.04.1947 o świcie. W trakcie bezwzględnych działań grupy operacyjnej "Wisła" swój dobytek i domy straciło 480 tys. ludności niepolskiej: Łemków, Bojków i Ukraińców. Do tej pory trwają spory pomiędzy zwolennikami słuszności wysiedleń ludności cywilnej, a osobami bezwzględnie je potępiającymi. To temat niezwykle kontrowersyjny i jak zwykle bywa  w takim przypadku, nie jest problemem czarno-białym. Oficjalnym motywem przeprowadzenia akcji, jaki podały władze ludowe, było odcięcie oddziałów UPA grasujących po tych terenach od bazy zaopatrzeniowej ze strony ludności cywilnej. Prawdą jest że partyzantka nie działała w próżni. Prawdą jest, że wraz z wysiedleniami skończyły się czasy "świetności" czerwono-czarnych band, które dopuściły się niewyobrażalnych potworności wobec ludności polskiej jak i również swoich pobratymców. Prawdą jest też jednak, że AW dotknęła Łemków mieszkających daleko na zachodzie, takich którzy nie widzieli na oczy ani jednego banderowca. 

Wielu miejscowych zapewne pomagała partyzantce ukraińskiej, często niekoniecznie z własnej woli. Nie pozostawia jednak wątpliwości, że w większości przesiedlono ludzi niewinnych. Trudno ocenić, co by się stało, gdyby nie AW. Być może jeszcze wielu ludzi po obu stronach "barykady" padłoby z rąk ukraińskich nacjonalistów. Być może wielu Łemków odnalazło się na "Ziemiach Odzyskanych" i wiodło dostatnie, spokojne życie. Nie można jednak zaprzeczać, że osoby pozbawione swojej ojczyzny, siłą wypędzone z rodzinnych chyż, doznały wielkiej krzywdy niezależnie od słuszności działań rządu ludowej Polski.  I my Polacy powinniśmy to rozumieć jak nikt inny.

To były straszne czasy, gdzie życie zwykłych dobrych ludzi zbiegało się z działaniami zbrodniarzy, święcie przekonanych o słuszności swojej ideologii, gotowych w jej imieniu dokonywać potworności, od których do dziś jeży się włos na głowie. Skrajny nacjonalizm to zaraza, która powoduje że sąsiad nienawidzi sąsiada; dzieli ludzi i prowadzi do skrajnych reakcji, odczłowieczenia i przemocy. Ludobójstwo na Wołyniu, Srebrenica, Rwanda, Auschwitz i inne plamy krwi niewinnych na mapie świata mają wspólny mianownik: ślepa i nielogiczna nienawiść do drugiego człowieka, który z wierzchu jest inny niż ty, ale w gruncie rzeczy taki sam. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej dla nas. Dla nas wszystkich. Polaków, Ukraińców i innych. 

Wiele złych rzeczy wydarzyło się w tamtych czasach. I Rusinom niestety też się dostało. Początkowo bałem się poruszać ten temat, zwłaszcza patrząc na ilość szamba, jakie wylewa się w komentarzach pod filmami opowiadającymi o tamtych czasach. Jestem jednak szczery i nie byłbym sobą, gdyby nie zabrał w tej sprawie głosu. Podczas przejścia Szlaku miałem wiele okazji, żeby o tym myśleć. Sądźmy faktycznych winnych zbrodni, a nie całe narody. I pamiętajmy o ofiarach. Tyle w temacie.


Radocyna na mapie Wojskowego Instytutu Geograficznego z 1938.
28.07.2017
Obudziłem się wyjątkowo późno. Baza namiotowa w Radocynie to miejsce dla mnie wyjątkowe. Rok wcześniej spędziłem tu cudowny tydzień, podczas obowiązkowych praktyk, które przejść musi każdy kursant. Nie jest to jednak przykry obowiązek, o nie! Ten tydzień wypełniony jest zarówno pracą (rąbanie drewna, palenie w piecu, sprzątanie), ale również beztroskie byczenie się w hamaku, picie czystej wisłockiej wody i długie wieczory spędzone przy ognisku i gitarze. Jako absolwent kursu przewodnickiego i członek SKPG Kraków (twórcy i właściciele bazy) mogłem się tu poczuć jak w domu. Mój umysł mógł odpocząć od samotności i pobawić się w towarzystwie znajomych przewodników. Ogień tańczy, drżą gitary struny, gorzałka szumi w głowie, a nad tobą rozgwieżdżone niebo. Co z tego, że jutro trzeba wstać i iść dalej ;).

Baza studencka Radocyna. Jedna z trzech obok Lubania i Gorca baza SKPG Kraków. (Zdjęcie ze strony: www.chatki.com)


Studenckie bazy namiotowe mają długą i bogatą historię, starszą nawet od chatek studenckich. Pierwsze bazy pojawiły się w latach 60., a palce mieszało w tym SKPG Kraków. We współpracy z biurem turystycznym "Almatur"  założona została baza na Lubaniu (1967). Przez kolejne lata powstawały kolejne, zakładane głównie przez pasjonatów i kluby turystyczne. Baza na Radocynie została założona trzydzieści lat przed moim przejściem Szlaku, latem 1987. Obecnie na terenie Beskidów i Pienin działa 15 baz namiotowych. Są to miejsca o niespotykanej atmosferze, gdzie spotkać można prawdziwą galerię osobowości: od wędrujących z plecakiem długodystansowców, aż po stałych bywalców potrafiących przesiedzieć na bazie całe wakacje. To magiczne miejsca, gdzie przeżyjemy rzeczy, jakich nie da się kupić za żadne pieniądze. A sam nocleg opłacimy wręcz symboliczną kwotą.   

Wczoraj Szlak nie chciał mnie wypuścić. Powrót na niego też okazał się sprawą nietrywialną. Wygodna droga opuściła dolinę Wisłoki i wkrótce zaczęła się rozdzielać na plątaninę dróg leśnych, jak to zwykle bywa błotnistych i rozjeżdżonych. Już po chwili musiałem podjąć decyzje o opuszczeniu tego labiryntu i wyruszyłem na azymut w stronę granicy. Po drodze złapałem zasięg i zadzwoniłem do Dawida, który miał dołączyć do mnie i towarzyszyć mi przez dwa dni, aż do przeł. Dukielskiej. Jego podróż uświadamia jak trudno dostać się w te dzikie tereny: najpierw autobusem do Jasła, potem busikiem do Krempnej. Z Krempnej udało mu się złapać okazję do Grabu i ostatnie kilka kilometrów pokonał pieszo wzdłuż szosy. Jednak zacznijmy od początku.

Znalazłem granicę i rozpocząłem marsz na wschód. Maszerowałem  błotnistą ścieżką przez dobrą godzinę. Otaczał mnie gęsty las i wszelkie możliwości odbicia ze szlaku wiązałyby się z nielichą przeprawą przez gęste krzaczory. Ja jednak konsekwentnie trzymałem się niebieskich znaków, aż nagle las rozstąpił się, a ja stanąłem na asfaltowej szosie, przy której spotkałem grzybiarza, który właśnie wypakowywał koszyk ze swojego samochodu. Dotarłem na przełęcz Beskid nad Ożenną. Od tego miejsca czekał mnie półgodzinny marsz szosą w głąb kraju.

Przełęcz Beskid nad Ożenną.

Tłok na kwiatku. ;)

W stronę Ożennej.

Ożenna. Tablica upamiętniająca działania Konfederacji Barskiej.
Usiadłem na przystanku i zrobiłem sobie przerwę od upału. Po czterdziestu minutach dołączył do mnie Dawid. Od tej chwili będę miał towarzysza przez najbliższe dwa dni. Z Ożennej szlak wspina się polami w stronę granicy, mijając po drodze zabudowania dawnego PGR-u. Na skraju lasu wkracza w Magurski Park Narodowy.
Dawid na 12:00! ;)

Dawny PGR.

Pola nad Ożenną.

Na skraju lasu.

MPN.
Magurski Park Narodowy powstał 1 stycznia 1995 roku, więc jest niemalże moim równolatkiem. Chroni on leśne tereny centralnej części Beskidu Niskiego z jego bogatą florą i fauną. Niskie te góry, są jednak jednymi z najdzikszych obszarów polskich gór. Wejście na teren parku jest płatne (2 zł ulgowy, 4 zł cały), a bilety można kupić za pośrednictwem SMS-a (doliczany jest VAT). Siedziba mieści się w Krempnej (przeniesiona z Nowego Żmigrodu), a symbolem jest Orlik Krzykliwy (łac. Clanga Pomarina). Więcej  o przyrodzie parku: Strona parku.

Wkrótce wróciliśmy do granicy. Na tym odcinku topologia Szlaku staje się nieco bardziej urozmaicona. Więcej tu podejść i raz na jakiś czas las otwiera się, pokazując piękne panoramy, głównie na stronę słowacką. Przy słupku granicznym I/182 przystanęliśmy na moment przy pomniku żołnierzy różnych narodowości, poległych podczas obu wojen światowych. Zbliżamy się do przeł. Dukielskiej, która była epicentrum działań wojennych w tym rejonie. W księdze wpisów zostawiam kolejną notkę:

28.07.2017 r.

Czwarty dzień samotnego* przejścia szlaku Grybów-Rzeszów. Słoneczko dopisuje. ;)
* Dziś dołączył Dawid i będzie mi towarzyszył aż do )( Dukielskiej. Trasa na dziś:
Radocyna -> )( Beskid -> Ożenna -> )( Filipowska -> )( Tepajec -> )( Mazgalica -> Hajstra

CIAGLEWDAL.BLOGSPOT.COM
Jakub "Osin" Osiński
Dawid Pawłoski
I dopisek Dawida:
Czyli jak zostałem abstynentem...

Będący żartobliwym odniesieniem do naszych kursowych przygód, podczas których Dawid zdawał przebieg granic Beskidu Niskiego, mimochodem popijając Śliwowicę. ;) 

Dawid przy pomniku.

   Zatrzymujemy się na moment przy Sedle Tepajec, skąd rozciąga się panorama pustej doliny, gdzie znajduje się kolejna opuszczona wieś - Ciechania. Ze względu na brak szlaków, miejsce to jest niedostępne dla turystów (jest to przecież teren parku), jednak od czasu do czasu organizowane są wycieczki, na których można legalnie odwiedzić to miejsce z parkowym strażnikiem. Wkrótce docieramy do przełęczy Mazgalica. Stąd odeszliśmy żółtym szlakiem do Huty Polańskiej, gdzie w prywatnym schronisku Hajstra spędziliśmy noc.
Na szlaku. Jeden z bardziej widokowych fragmentów.

Widok na Słowacje.

Sedlo Mazgalica (582 m n.p.m.). 
Huta Polańska była wsią stanowiącą enklawę ludności polskiej na terenach Rusińskich. Według tradycji osiedlili się tu Konfederaci Barscy. Podczas wojny istniał tu kurierski szlak przerzutowy. Wszystkie zabudowania zostały zrównane z ziemią pod ostrzałem artyleryjskim, a mieszkańcy nigdy już nie wrócili. Na skraju wsi stoi kościół p.w. św. Jana z Dukli. Nabożeństwa odbywają się sporadycznie, odpust przypada na drugą niedzielę lipca.  Prywatne schronisko "Hajstra" działa tutaj od 1996 w budynku dawnej strażnicy WOP.

29.07.2017
Ponieważ Dawid musiał wcześnie wrócić do domu, wymarsz zarządziliśmy przed 6:00 rano. Wyszliśmy z jeszcze śpiącej Hajstry i ruszyliśmy w drogę powrotną do granicy. Za sobą zostawiłem jeszcze plakat promujący kurs przewodników beskidzkich. Był to ostatni plakat, który rozwiesiłem. Żeby się nie pogięły, trzymałem je w karimacie, na zewnątrz plecaka. Niestety był to błąd, bo jak później się tego dnia okazało, wypadły po drodze. Nigdy już ich nie znalazłem.

W chłodzie poranka przeczłapaliśmy koło kościoła i wróciliśmy do granicy, skąd rozpoczynała się wspinaczka na najwyższy szczyt w okolicy - Baranie (754 m n.p.m.). Na szczycie znajduje się zamykana wiata turystyczna i wieża widokowa, która jednak nie była w najlepszym stanie. Wspinać się na nią można jedynie na własną odpowiedzialność.
Plakat kursu przewodnickiego SKPG Kraków 2017-19

Prywatne schronisko "Hajstra" w Hucie Polańskiej.

Kościół p.w. św. Jana z Dukli w Hucie Polańskiej.

Widok z wieży widokowej na Baraniem.

Wiata turystyczna na Baraniem.

Stan techniczny wieży pozostawia wiele do życzenia...

Jeszcze tylko dwie i pół godziny dzisiaj.
Z Baraniego szlak wiódł jeszcze dwie godziny granicą, po czym mocno zarośniętą ścieżką schodził do doliny Obszarnej Wody. Tu, przy utwardzonej drodze wiodącej do Barwinka, zrobiliśmy krótki postój.

Pół godziny później dotarliśmy do Barwinka, skąd zajechaliśmy do Dukli autostopem. Tu wydarzyła się mała "tragedia" - kijki trekingowe zostały na przystanku, gdy szybko pakowaliśmy się do wozu. Pożegnałem Dawida i wróciłem najbliższym busem do Barwinka. Niestety kijków już nie było... załamany wróciłem busem do Dukli, gdzie zakwaterowałem się w schronisku młodzieżowym. Pochodziłem chwilę po Dukli, po czym z braku innych rzeczy do roboty położyłem się spać o 19:00...
Po drugiej stronie parku.

Łapiemy stopa!
Bociany na dachu. Rynek dukielski.
<<Część Druga ~ Spis Treści ~ Część Czwarta>>

1 komentarz:

  1. Wspaniały opis!
    Szkoda, ze pewnie z braku czasu nie opowiedziałeś o dalszych odcinkach.

    Do spotkania na szlaku! Z turystycznym pozdrowieniem-Robert

    OdpowiedzUsuń