Napieramy!

Trasa: Podzamcze - Pilica - Smoleń - Dolina Wodącej - Góry Bylińskie - Bydlin - Cieślin - Golczowice.
Dystans: ok. 30 km
Data: 22.07.2014 r.
Ekipa: Osin, Czarek, Dawid, Paweł, Motyl

Obudziliśmy się o 7 rano i leniwie zaczęliśmy zwijać obóz. Wczorajsza nocna przeprawa nadwątliła nieco nasze siły, ale uwinęliśmy się dość sprawnie. Po szybkiej konsumpcji śniadania, na który składał się pasztet i kilka bułek ruszyliśmy w stronę rynku. Nim jednak tam dotarliśmy, odwiedziliśmy harcerzy, którzy rozbili się nieopodal. Rogatywka wróciła do swojego właściciela, a my ruszyliśmy w dalszą drogę.

Rynek Podzamcza był ważnym punktem naszej wyprawy - miejsce to uznaje się tradycyjnie za połowę szlaku do Krakowa. Oznaczało to, że do stolicy królów polskich, zostało nam jeszcze jakieś 80 km. Jednak my mieliśmy inny cel pośredni - moją działkę w OPN-ie (Ojcowski Park Narodowy), gdzie mieliśmy mieć dzień przerwy. Tam dotrzemy jutro wieczorem.

Po szybkim uzupełnieniu zapasów w miejscowym spożywczaku, ruszyliśmy pod zamek Ogrodzieniec i dalej wśród skałek Góry Janowskiego (516 m n.p.m.) - najwyższego punktu Jury i SOG-u.
Tablica informacyjna o SOG w Podzamczu.
Zamek Ogrodzieniec.

Na Górze Janowskiego (516 m n.p.m.)

Ścieżka pośród skał.
Po zejściu ze wzgórza czekała nas przeprawa przez las. Zgubiliśmy tam szlak na chwilę. Zamiast wąską, zachwaszczoną ścieżką, poszliśmy szerokim leśnym duktem, wzdłuż szlaku rowerowego. Na szczęście obie ścieżki łączyły się w głębi lasu.
Ścieżka przez las.
Szlak angielski? :)
Upał daje się we znaki, trzeba więc korzystać z cienia rzucanego przez las ;)
Ścieżka wiodła przez las, raz po raz krzyżując się z innymi traktami, aby w końcu rzucić nas na otwartą przestrzeń. Szeroką drogą między polami dotarliśmy do wsi Kocikowa, gdzie uzupełniliśmy zapasy wody i prowiantu.

Dalej przeszliśmy przez zagajnik i znowu czesanymi przez wiatr polami, aż do Pilicy - niewielkiego miasteczka, gdzie źródła ma rzeka o tej samej nazwie. Tam urządziliśmy sobie postój w pizzerii na rynku.
Mury zespołu pałacowego w Pilicy.

Kościół w Pilicy.
Przerwa obiadowa. ;)
Najedzeni ruszamy dalej ;)
  Po wyjściu z Pilicy szlak przez moment prowadził nas drogą, by później odbić na dróżkę, która na pierwszy rzut oka, wyglądała jak podjazd do prywatnej posesji. Rzeczywiście kończyła się bramą do czyjegoś domu, ale w lewo odbijała wąska ścieżka, która prowadziła łagodnie w górę, najpierw przez łąki, później lasem. Szło się ciężko, ze względu na powalone drzewa i pokrzywy szczelnie ograniczające ścieżkę. W końcu dotarliśmy na skraj lasu, skąd dostrzec można było charakterystyczną wieżę zamku w Smoleniu.
Droga przez las.

Widać już zamek w Smoleniu.

Zamek w Smoleniu widziany przez lornetkę.

Pod zamkiem - czas na postój ;)
 W altance pod zamkiem urządziliśmy sobie dłuższy postój. Było już grubo po godzinie czwartej, ale słońce prażyło tak samo mocno. Zamek zwiedzaliśmy dwójkami, podczas gdy reszta pilnowała sprzętu. Biwakowaliśmy tak ładne parę godzin, gdy rozsądek wziął górę i kazał nam ruszać w dalszą drogę.

Wejście do zamku. Przez okno ;)

Fascynujący gąszcz.

Wieża.

Widok z wieży na Skały Zegarowe i Dolinę Wodącej.

Grzesiu i Dawid na wieży.
Musimy iść dalej?
Pogotowie dla wymęczonych stóp.
 Opuściliśmy Smoleń i wygodną szeroką ścieżką, weszliśmy do Doliny Wodącej, malowniczej dolinki, obwarowanej białymi turniami Skał Zegarowych. Dnem doliny przebiega również granica województwa śląskiego. Gdy dotarliśmy do końca doliny, w lesie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie - wchodzimy do woj. małopolskiego. ;).
Skały Zegarowe.
Mućki. :) 
Niestrudzeni wędrowcy prują dalej.
Do zobaczenia powiecie Zawierciański. Witaj powiecie Olkuski, witaj województwo małopolskie. :)
W lesie panował spokój. Upał w końcu ustąpił miejsca ciepłemu wieczorowi. Szlak wiódł nas wyraźnie w górę, co dało się odczuć. Zmęczeni przysiedliśmy w altance, koło gajówki Psiarskie - dawnej kwatery Gerarda "Hardego" Woźnicy, słynnego partyzanta ziemi olkuskiej.
Łagodne podejście.
95 km za nami. ;)
W Górach Bydlińskich. 
Wielkimi krokami zbliżał się zmierzch. Znaleźliśmy się w niewielkiej osadzie Góry Bydlińskie. Stąd do Bydlina prowadziła ścieżka, powoli opadająca zalesionym zboczem. Ścieżka w pewnym miejscu rozwidlała się na dwie. Szlak prowadził w lewo, w prawo zaś ścieżyna prowadziła dołem głębokie parowu. Z niewyjaśnionych przyczyn szlak w pewnym momencie skręcił o 90 stopni w prawo i stromym zboczem schodzi do jaru, łącząc się ze ścieżką.
Na skraju jaru.
Jest stromiej niż się wydaje ;)
Trzeba się trzymać drzew, aby nie wywinąć orła. ;)
W końcu dotarliśmy do Bydlina, gdzie pod miejscowym cmentarzem, urządziliśmy sobie przerwę, gdzie łykiem wody uczciliśmy nasze pierwsze 100 km. ;) Szlak przechodził przez wieś i za miejscowym ośrodkiem sportowym wchodził w gęsty las. W międzyczasie zapadły ciemności i musieliśmy użyć latarek. Czołówka przyciągała wszelkiego rodzaju latające robactwo - każdy z nas miał przed oczami prywatny rój. ;)
100 km za nami. Postój koło cmentarza w Bydlinie. 
Według mapy, szlak łukiem prowadził do Cieślina. W pewnym momencie miał skręcić ostro na południe. Byłem, aż tak skupiony na nie przegapieniu tego skrętu w ciemnościach, że skręciłem za wcześnie. Do Cieślina dotarliśmy równoległą ścieżyną, prowadzącą przez pola. Obserwując gwiazdy, maszerowaliśmy na południe w stronę świateł.

We wsi pojawił się problem. Skończyły nam się zapasy wody, a najbliższy otwarty sklep będzie dopiero w Jaroszowcu, 15 km dalej, gdzie dotrzemy najwcześniej jutro, koło południa. Na szczęście spotkaliśmy się z wielką życzliwością miejscowych. Młoda kobieta, poproszona przez nas o szklankę kranówki, podarowała nam dwie butelki mineralnej. Kilka chwil później, mężczyzna zapytał nas o to gdzie idziemy. Gdy usłyszał o naszym celu, pogratulował i spytał czy czegoś nie potrzebujemy... tym sposobem nasz zapas wody został odnowiony. Dziękujemy!

Tak na marginesie, wyprawy takie jak ta uczą jak wiele dobra jest w ludziach. ;)

Ostatnią przerwę dzisiejszego dnia zrobiliśmy pod wiejskim ośrodkiem kultury w Cieślinie. Tam pijąc wodę i dzwoniąc do bliskich, przygotowywaliśmy się, na ostatnie 4 km ścieżką przez las do Golczowic, gdzie mieliśmy się rozbić.
Trzeba powiadomić bliskich, że z nami wszystko wporządku ;)
Leśny mieszkaniec.
Ostatnie kilometry pokonaliśmy powoli. Wsłuchani w szum liści i odgłosy nocy maszerowaliśmy po piaszczystej ścieżce. Wtem usłyszeliśmy krzyk:
-Chłopaki! Chodźcie tutaj k*rwa!!!
To Paweł, który wyrwał do przody.
-Chodźcie tu, musimy się wydawać więksi!
Przed nami, na środku ścieżki, zobaczyliśmy dwa ślepia. Dzik? Dziki pies? Na szczęście stworzenie to okazało się być małym... liskiem ;)

Golczowice w środku nocy.
Nasz rudy kolega podążał za nami prawie do samych Golczowic. W końcu zobaczyliśmy światła dawno uśpionej wsi. Powitały nas miejscowe koty, świecąc oczami spomiędzy krzaków. Było już grubo po północy. Byliśmy zmęczeni i senni. Rozwaliliśmy się na przystanku autobusowym i zaczęliśmy obrady na temat, gdzie rozbijamy obóz. Po dłuższej dyskusji, nad różnymi lokacjami (m.in. pod mostem na Białej Przemszy i w opuszczonej stodole), zdecydowaliśmy się na wyjście ze wsi i rozbicie obozu w lesie, co najmniej pół kilometra od cywilizacji. W świetle czołówek wypatrzyliśmy niewielki zagajniczek, gdzie na nierównym podłożu rozbiliśmy namioty i wpakowaliśmy się do śpiworów. Pod nami była miękka ziemia i zestaw dołków i kopczyków, nazwanych przez nas "grobami". Nie było to najwygodniejsze posłanie, ale o pierwszej w nocy, po przejściu 30 km nie myśli się o takich luksusach. Zapadliśmy w głęboki sen...

Nocleg na wysokości 332 m n.p.m. (89 m niżej niż poprzednio, 84 m nad Częstochową)
© Copyright by Compass

© Copyright by Compass



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz