Pech i straty

Trasa: Olsztyn - Góry Sokole - Zrębice - Pabianice - Złoty Potok - Dol. Wiercicy - Ostrężnik - Trzebniów - Niegowa - Mirów
Dystans: 33 km
Data: 20.07.2014
Ekipa: Osin, Czarek, Maciek (do Złotego Potoku), Piotr (do Ostrężnika), Paweł, Dawid



Pokaż Dzień 2 - Nikt nie powiedział, że będzie łatwo na większej mapie


Gdy obudziłem się, gwiazdy już dawno były skryte za błękitem letniego, bezchmurnego nieba. Słońce świeciło wysoko nad linią horyzontu. Część zespołu krzątała się po obozowisku, inni jeszcze dosypiali. Sam ranek nie różnił się zbytnio od innych poranków na naszych wyprawach: w tej czy innej kolejności wygrzebujesz się ze śpiwora, uderzasz w krzaki/do kibelka/do wychodka; bierzesz/marzysz o prysznicu; jesz śniadanie; przeglądasz mapę (często po raz n-ty  - ogólne pojęcie o okolicy i mijanych obiektach na trasie sprawia, że nie musisz tak często zaglądać do mapy później w drodze); składasz namiot; pakujesz sprzęt do plecaka... A potem zarzucasz to wszystko na plecy, ostatni raz omiatasz wzrokiem obozowisko, stwierdzasz, że w sumie to była fajna noc i ruszasz dalej przed siebie. Często te chwile spędzone wieczorem przy ognisku wspomina się najlepiej.
Akurat teraz nie opuściliśmy obozowiska razem, ale każdy kto był gotów, wychodził i kierował się do sklepu, po zaopatrzenie - parę butelek wody lub innych płynów oraz coś do przegryzienia na szlaku. Tam, kiedy już byliśmy zwarci i w komplecie, nastąpił oficjalny wymarsz. Dziarsko ruszyliśmy na szlak. Nikt jednak nie przypuszczał, że to będzie jeden z najtrudniejszych i chyba najbardziej dramatycznych dni naszej wyprawy. Była to prawdziwa próba naszych charakterów i naszego sprzętu. Zacznijmy od początku...
Ze sklepu poszliśmy w okolice zamku w Olsztynie, gdzie znów weszliśmy na szlak, który bocznymi uliczkami wyprowadził nas na łąki otaczające miasteczko. Wzgórza przed nami to Sokole Góry - pierwsze podejście dzisiejszego dnia:

Sokole Góry na jedenastej.
Tutaj Dawid zorientował się, że zostawił czapkę na polu namiotowym i zawrócił po zgubę. Za nami zostaje olsztyńska warownia.
Baszta olsztyńskiego zamku.
Niedługo potem wita nas lasek. Tam w cieniu drzewa, robimy krótki postój na picie. 
Pić-stop. ;)

Okazuje się, że zgubiliśmy kartę pamięci w kamerce, którą kręciliśmy film z naszej trasy. Sama kamera zaczyna wariować niedługo potem i staje się zbędnym balastem. Cóż... ruszamy dalej i po chwili znajdujemy taki drogowskaz:
Już niedaleko...
Kraków 146,4 - to już nie daleko! :)
Pierwsze trudniejsze podejście na trasie. Góry Sokole.
Na szczycie widok jest całkiem przyjemny - widać tylko las. :) Szlak odbija w lewo i po kilkudziesięciu metrach zaczyna się obniżać. Za Sokolimy Górami czeka nas kilka kilometrów płaską jak stół, leśną drogą.
Las
Wkrótce dróżka zamienia się w płaską jak stół, polną drogę, a ta z kolei w płaską jak stół asfaltówkę. 
Sokole Góry zostawiamy za plecami.
Tym samym docieramy do Zrębic, gdzie nad stawem, w cieniu drzewa robimy pierwszą długą przerwę. Upał jest niemiłosierny. Po postoju dochodzimy do zabytkowego kościółka św. Idziego.
Kościół Św. Idziego, XVIII w.
Zaraz potem szlak odbija znów w las. Po dłuższym marszu docieramy do wsi Pabianice. Tam robimy kolejny postój, a paru ochotników udaje się po coś zimnego do sklepu, do którego trzeba było iść około kilometra. Wracają z siatką pełną taniego piwa o smaku cyntrynowym, w nietypowej, stalowej puszcze. Daleko im do bycia zimnym, ale i tak smakują nieźle. Na zdjęciu postój i Paweł podtrzymujący kolejny drogowskaz:
W Pabianicach.
Idziemy dalej. Po drodze dogania nas Dawid. Las wkrótce ustępuje miejsca Alei Klonów.
Aleja Klonów.

Ta malownicza droga wiedzie nas aż do samego Złotego Potoku, gdzie w miejscowej knajpie robimy przerwę obiadową. Od tego momentu zaczynają się nasze problemy. Dawid wypruwa pierwszy w dalszą drogę, a my jeszcze kończymy posiłek. Po pysznej rybce (albo pizzy - w zależności kto co brał), Osin stwierdza, że musi pobyć trochę sam i też rusza na szlak. 

My, w ramach poobiedniej sjesty zatrzymujemy się nad stawem Amerykan. Jest tam kąpielisko, parę drobnych punktów gastronomicznych i olbrzymie pole namiotowe. Choć to ostatnie, ze względu na chlew i tony walających się śmieci, należało by nazwać raczej wysypiskiem namiotowym. Woda sprawia wrażenie syfiastej, więc ograniczam się jedynie do wejścia po kolana i namoczenia bluzki. Piotrek z Pawłem się nie przejmują i ochoczo wskakują cali, ciesząc się przyjemnym chłodem wody po paru godzinach marszu w trzydziestostopniowym upale.  Maciek, który zmaga się z bólem biodra, podejmuje decyzję o rezygnacji z dalszego marszu. Zawraca do Złotego Potoku, skąd busem wraca do domu. 

A my, w tej chwili trzon zespołu, kontynuujemy wędrówkę. Szlak staje się górzysty i męczący, przez jakiś czas prowadzi na przemian ostro w górę i ostro w dół. Po drodze mijamy Osina, który siedzi na kamieniu, patrząc tępo w ziemie. Najwidoczniej zmaga się z jakimś osobistym problemem. On zajmował się robieniem zdjęć, dlatego też tych zdjęć jest teraz mniej. W międzyczasie Piotrek w paru miejscach dostaje dziwnej, swędzącej wysypki. Robimy krótką przerwę, na napicie się wody i złapanie oddechu i tam też dogania nas Kuba. Ogólnie też zaczyna się wyścig z czasem, bo mamy jeszcze sporo do przejścia, a do zmroku zostało już tylko kilka godzin. Szlak wyprowadza nas do drogi, wzdłuż której następnie biegnie leśną, równoległą ścieżką. Wysypka Piotrka pokrywa już cały tułów, szyję i ręce. Paweł, nasz medyk wyciąga ze swojej apteczki Fenistil, którym naciera Piotrka. Idziemy dalej. Wysypka zamienia się w jedną wielką opuchliznę. Docieramy do Ostrężnika, gdzie znajdują się ruiny kolejnej warowni jurajskiej. Tam chcemy zrobić krótki postój na łyk wody i kontynuować marsz. 
Ostrężnik. Tutaj czekał nas przymusowy postój.

Niestety, robi się dramatycznie: Piotrek mówi, że ciemno mu przed oczami. Chwilę później zaczyna się trząść i na moment traci przytomność. Telefon wypada mu z ręki i nawet nie zdaje sobie tego sprawy, prawie spada z murka na którym siedzimy. Choć jest przytomny, to w zasadzie nie ma z nim kontaktu i nie reaguje na zewnętrzne bodźce (np. to co do niego mówimy). Jesteśmy bezradni... Po kilku sekundach Piotrek dochodzi do siebie. Robimy jedyne, co możemy: rozkładamy karimatę, każemy mu się położyć na niej, podkładamy mu coś miękkiego pod głowę i ustawiamy nogi, tak żeby były powyżej głowy. Próbujemy wezwać pomoc, ale nikt z nas nie ma zasięgu. Idziemy do knajpki, naprzeciwko której się zatrzymaliśmy, czy nie mają tam może telefonu. Telefon jest, ale i tak nie możemy się dodzwonić. 
Jesteśmy w dolinie otoczonej wzniesieniami i stąd prawdopodobnie ten problem z zasięgiem. Zerkam na mapę i zauważam, że ruiny zamku są na jednej z otaczających nas górek, a prowadzi tam niewielka ścieżka. Ruszam, więc na poszukiwanie zasięgu. 
JEST!!! W jednym, jedynym miejscu, przed skalną grotą w połowie drogi na górę. Teraz dla odmiany padają nam wszystkie telefony. Dlatego właśnie nigdy nie biorę w teren smartzłomów, tylko stare klawiszowce. I ograniczam się tylko do jednego może dwóch telefonów dziennie, a poza tym telefon wyłączony. Dlatego teraz jako jedyny miałem telefon na chodzie i w dodatku z pełną bateria. Myśleliśmy nad wezwaniem ratowników GOPR, ale ponieważ Piotrek czuje się lepiej (i nawet deklaruje chęć dalszej wędrówki), a kolejny nasz uczestnik - Grzesiek, który ma dołączyć do nas w następnym obozie, jest już w drodze i jedzie samochodem, dzwonimy najpierw do niego. 
© Copyright by Compass
Przekazujemy mu telefonicznie, co się dzieje. Teraz już pozostaje czekać. W międzyczasie bezskutecznie próbujemy dodzwonić się do Dawida, żeby załatwił nam miejsca na polu namiotowym w Mirowie, bo tam jak się nie załatwi noclegu do dziesiątej wieczorem to już pozamiatane. Pomysł, aby kontynuować marsz z Piotrkiem w takim stanie (mimo, że chciał), byłby idiotyzmem. Teraz mogliśmy chociaż powiedzieć ratownikom czy komukolwiek gdzie dokładnie jesteśmy, a byliśmy przy głównej drodze, co ułatwiało ewentualny dojazd. Będąc w środku lasu byłby z tym problem, a nie mieliśmy żadnej pewności, że mu się znów nie pogorszy. Poza tym wzmożony wysiłek fizyczny w takim stanie nie jest dobrym pomysłem. W końcu nadjeżdża odsiecz. Do samochodu rodziców Grzesia pakujemy przede wszystkim Piotrka, a potem nasze plecaki. Zostaje tylko mój. Samochód odjeżdża, a my wreszcie możemy odetchnąć z ulgą. 
Gmina Niegowa. Pokonamy jej terytorium nocą...
Po trzech godzinach przymusowego postoju w Ostrężniku, ruszamy dalej. Jest godzina 21, a my mamy jeszcze do przejścia ok. 10 km. Oznacza to, że czeka nas odcinek nocny. Szlak wiedzie do wsi Niegowa, gdzie po drodze gubimy na chwilę szlak. Jakby było mało przygód na dziś, na horyzoncie zaczyna się błyskać. Jesteśmy zmęczeni, nocą idzie się dużo gorzej, morale mocno spadły, a na dodatek trzeba szybko przebierać nogami, żeby uciec przed burzą. Po prostu cudnie... W Niegowej ostatni postój i znowu w las. Tym razem ten jest niesamowicie gęsty, a ścieżka wąska. Gałęzie zasklepiają się tuż nad naszymi głowami, tworząc coś w rodzaju tunelu.

Po godzinie marszu przez busz lądujemy w Mirowie. Tam, na polu namiotowym czekają już na nas Dawid i Grzesiek. Jest grubo po północy, a my jesteśmy tak zmęczeni, że nie mamy siły rozbić namiotów, układamy się więc w altance, pełniącej funkcję obozowej świetlicy i natychmiast zasypiamy. Tak nam minął drugi dzień naszej wyprawy....

~Czarek

PS: Do dziś pozostaje tajemnicą, co tak naprawdę spowodowało problemy Piotrka. Domysły były różne, w tym także, że coś go ukąsiło. Jednak najbardziej prawdopodobną przyczyną mogła być kąpiel w Stawie Amerykan. Z drugiej strony, Paweł też się w nim kąpał, ja wsadziłem do wody bluzkę, którą potem od razu założyłem na siebie. Żaden z nas nie miał problemów z tego tytułu. Oprócz nas było tam sporo innych ludzi, z których część obozowała już od paru dni i co za tym idzie pewnie też się kąpała tam codziennie i też nikt nie miał problemów. Bądź co bądź najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze. Sam Piotrek po kilkudniowej przerwie (i wizycie u lekarza) wrócił na szlak i potem doszedł już bezproblemowo do samego końca.

Nocleg na wysokości: 342 m n.p.m (37 metrów wyżej niż  poprzednio, 94 m nad Częstochową)


© Copyright by Compass



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz