Dystans: 32 km
Data: 27/28.07.2014 r.
Ekipa: Dawid, Piotrek
Trasa przybliżona:
Jest sierpień 2009 roku, licealny
obóz integracyjny dla przyszłych „pierwszaków”. W czasie
jednej z ostatnich nocy zostajemy niespodziewanie obudzeni między
drugą, a trzecią. Chwila zdezorientowania, o co kaman?, coś
przeskrobaliśmy (znowu...)???. Okazało się, że czeka nas
tradycyjny marszobieg, który od
niepamiętnych czasów jest elementem obozów integracyjnych.
Nie wdając się w szczegóły, w
czasie marszobiegu mamy wykonywać określone zadania praktyczne, a
całość kończy się przed 7 rano. Powróćmy do roku 2014....
Kiedy Kuba przedstawił mi proponowany
podział trasy W.I.N.O. dla poszczególnych
dni,
od
razu przypomniał mi się tamten marszobieg sprzed kilku lat. Jednak
(jeszcze przed rozpoczęciem imprezy) po przedyskutowaniu sprawy
zrezygnowaliśmy z mojej propozycji przejścia odcinka „nocnego”
w trakcie W.I.N.O. i zrealizowaniu go jako osobny projekt.
W
Kasinie korzystaliśmy z gościnności znajomych, znajomego Pawła (generalnie piąta woda po kisielu, czy jakoś tak ;) ) ,
którzy poczęstowali nas herbatą i pysznymi kanapkami z szynką,
jajkiem i innymi dodatkami. Namiot był już rozbity i mieliśmy
zamiar po posiłku pójść spać,
jako
że w kolejny dzień czekała nas dość trudna trasa na Turbacz.
Jeszcze tylko wstępne ogarnięcie
jutrzejszej
trasy i....nie poszliśmy spać. Przynajmniej ja z Piotrkiem. Do
Myślenic zmagałem się z różnymi drobnymi problemami, powodującymi
dyskomfort w marszu; a to drobne odciski na stopach, a to ciężki
plecak (pomijam, fakt, że inni mieli cięższe) mocno obciążający
plecy. Dopiero po ostatnim odcinku, Myślenice – Kasina, w pełni
„odżyłem”. W końcu żadnych „technicznych” problemów.
Mniejsza o to, w każdym razie przy przeglądaniu mapy rzuciłem
pół
żartem, pół serio (było już po 20:00): „a może by tak pójść
nocą?”. O ile Grzesiek i Kuba
specjalnie
się nie kwapili do tego (w sumie nic dziwnego, bo kto normalny po
przejściu ponad 20 km górskimi szlakami dorzuca zaraz po tym kolejne 30
km, zamiast iść spać), to Piotrek wyrażał
chęci, by zaraz iść. No dobra, słowo się rzekło, to nie ma odwrotu –
też musiałem iść :D.
Plan
był prosty:
Kasina Wielka – (czerwonym szlakiem) – Lubogoszcz – (zielony) – Mszana Dolna –
Niedźwiedź,
stamtąd
w kierunku wejścia do Gorczańskiego Parku Narodowego, gdzie planowaliśmy dotrzeć
ok. 6 rano.
Uzupełniliśmy
zapas wody, spakowaliśmy plecaki, jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie
i mogliśmy
iść.
Nocni włóczędzy ;) |
Jako że czerwony szlak idący wzdłuż głównej drogi odbija w polną
ścieżkę, w kierunku lasu,
bacznie
wypatrywaliśmy, w którym miejscu mamy skręcić. W dzień banalne
zadanie w nocy było
trudniejsze,
zwłaszcza, że nie dało się zauważyć wyraźnego (!!)
oznaczenia, w którą drogę
skręca
szlak (przy niewielkiej kapliczce z krzyżem). Uff,
udało się znaleźć tę drogę,
a
potem było... jeszcze trudniej...
Za
niecałe 500 m ścieżka wchodziła do lasu. Od tego momentu, aż do
Mszany nie będzie żadnego
kontaktu
z cywilizacją. Niedługo po wejściu do lasu okazało się, że
odbywa się odstrzał
selektywny
zwierzyny (prawdopodobnie polowanie z czatowni). W każdym razie
napotkany myśliwy powiedział nam, żebyśmy dla bezpieczeństwa
okazywali ślady naszej obecności za pomocą latarek, rozmowy etc.
Co się tyczy latarek – nie dawały zbyt mocnego światła i mieliśmy
pewne trudności z trafieniem w
odpowiednie
ścieżki. W skrócie wyglądało to tak: rozwidlenie ścieżek, z
trudem wypatrujemy
oznakowania
szlaku, skręcamy w jedną z nich. Jeżeli po jakimś czasie
orientowaliśmy się, że to
zła
droga – zawracaliśmy i wybieraliśmy tę drugą.
Kolejną
„atrakcją” było pokonywanie drogi zatarasowanej pościnanymi
(powyrywanymi??)
drzewami.
W dzień to pewnie była łatwizna (kolega Osin się wypowie), a w
nocy?? No cóż
cierpieliśmy
przez brak mocnego oświetlenia.
Wreszcie ok 23:00 dotarliśmy na szczyt Lubogoszczy.
Na szczycie Lubogoszczy (968 m n.p.m.) |
Krzyż na Giewo... na Lubogoszczy ;) |
Nie zatrzymywaliśmy się długo na samym szczycie, ponieważ -licząc na jakieś
otwarte sklepy - chcieliśmy jak najszybciej zejść do Mszany D.
Samo
zejście na dół nie jest jakieś nadzwyczajne, ot wąska,
kamienista, trochę stroma ścieżka na dół (po deszczu polecam
zachować ostrożność!!!). Na
krótko przed wyjściem z lasu szlak przechodzi tuż obok
niewielkiego potoku, zaraz potem naszym oczom ukazała się niewielka
polana, gdzie przy odrobinie szczęścia (czyt. ładnej pogodzie) można
się nacieszyć pięknym, rozgwieżdżonym niebem. Muszę osobiście
przyznać, że
po
wyjściu z ciemnego lasu taki widok naprawdę robi wrażenie.
W
nocy ciężko mówić o podziwianiu jakichkolwiek widoków zrobiliśmy sobie tylko pamiątkowe zdjęcia i ruszyliśmy
na poszukiwanie zielonego szlaku, na który szczęśliwie szybko
trafiliśmy. Zaraz przy rozwidleniu szlaków czerwonego i zielonego
znajduje się tablica z mapą Beskidu Wyspowego. Gdyby ktoś z
jakiegoś powodu nie wziął ze sobą mapy, to może skorzystać z
wyżej wymienionej. Generalnie takie lokalne mapy bywają o wiele
dokładniejsze od tych „papierowych”. Zresztą to zależy od
tego, co komu jest potrzebne.
Mapa okolic Mszany Dolnej. |
Czas zejść z góry. |
W
tym momencie można wspomnieć o tzw. rezerwatach ciemnego nieba.
Światło
wywołuje pozytywne skojarzenia i nie przywołuje na myśl zanieczyszczenia. Równie zaskakujące może być
namawianie do ochrony ciemności.
Takie
obszary ochrony nocnej ciemności mogą spełniać następujące
funkcje:
- Ochrona najciemniejszych zakątków naszej planety, gdzie środowisko nocne nie jest zaburzone przez sztuczne światło. Chodzi tutaj o umiejętne wykorzystanie sztucznego oświetlenia.
- Popularyzacja wiedzy o zanieczyszczeniu światłem. Obszary, które oferują, przynajmniej lokalnie, wyjątkowe walory pod względem zachowania nocnego środowiska w stanie mało zanieczyszczonym światłem.
- Ochrona dla obserwacji astronomicznych. Są to obszary otaczające obserwatoria astronomiczne. Ich istnienie pozwala prowadzić badanie kosmosu w odpowiednich warunkach - zanieczyszczenie światłem utrudnia, a czasem wręcz uniemożliwia profesjonalne obserwacje nieba.
Obecnie
na świecie istnieje kilkanaście parków i rezerwatów ciemnego
nieba. Znajdują się one w m.in. Ameryce Północnej i Europie. W planach
jest też utworzenie takiego obszaru na Nowej Zelandii. Już samo
istnienie takich rezerwatów świadczy o tym, że do zagrożonych
elementów środowiska naturalnego dołączyła ciemność. Element
bardzo ważny, ale nie tak oczywisty dla ogółu społeczeństwa.
Później,
z tradycyjnym już wypatrywaniem oznakowań szlaku, schodziliśmy ul.
Leśną do rynku w Mszanie. Tam zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek, zastanawiając się gdzie by tu można coś kupić do jedzenia, a
jedyną „atrakcją” był wałęsający się biały kot.
Mieszkaniec Mszany. Jedyny o tej porze na nogach ;) |
W
kwestii wspomnianego jedzenia braliśmy pod uwagę dwie opcję: sklep
nocny lub stacja paliw.
Niestety,
nie udało nam się trafić na otwarty sklep, a pobliska stacja nie
była typu Orlen, Lotos czy Shell tylko małą stacją, na dodatek
zamkniętą o tej porze (w Mszanie byliśmy grubo po północy).
No
trudno, zapasy jedzenia powinny nam wystarczyć do rana, a jeszcze
przed wejściem do
GPN-u to już na pewno powinniśmy trafić na jakiś sklep spożywczy.
Zresztą co ja się tu będę
rozpisywał
o naszych problemach logistycznych ;)). Przed wyruszeniem w dalszą
drogę podjąłem
decyzję,
która wydłużyła nasz czas marszu o kilka godzin.
Zamiast
iść prosto drogą powiatową do Niedźwiedzia, mając już trochę
dość chodzenia po asfalcie,
postanowiłem,
że pójdziemy czarnym szlakiem.
No
i się zaczęło, słabe oznakowanie plus dochodzące do tego
zmęczenie spowodowało, że trochę się pogubiliśmy. Patrząc na
mapę (Małopolska, wyd. Compass)
trasa
wydaje się prosta. Problem tylko w tym, że to jest otwarta
przestrzeń, żadnych wyraźnych ścieżek (w nocy!!, nie wiem jak
jest w dzień), pola itd. Cóż – z nami się skończyło tak, że
jeszcze przed szczytem Adamczykowej z niewiadomych przyczyn zamiast
iść prosto (lub chociaż w kierunku rzeki Porębianki) szliśmy w
kierunku Rabki. Myśleliśmy – idźmy azymutem. Wpakowaliśmy się na
potok, albo innym razem (to akurat ja ;)) w pokrzywy. Nawet mapa w telefonie
Piotrka niespecjalnie nam pomogła. W końcu jakimś cudem w okolicach Podobina, po 5:00 rano, znów weszliśmy na szlak. Nie myśl sobie,
drogi czytelniku, że to był koniec przygód. Potem znów go
zgubiliśmy, po drodze trafiliśmy na jakaś ścieżkę dydaktyczną,
a w między czasie Piotrek z głodu i ze zmęczenia zaczął chodzić
jak po dobrze zakrapianej imprezie...
W
końcu doszliśmy do Poręby Wielkiej, gdzie w miejscowym sklepie uzupełniliśmy zapasy
żywności, a przed nim urządziliśmy sobie mały „popas”, po
którym poniekąd wróciliśmy do życia :).
Zostały nam 3 godziny drogi... |
Potem
było w miarę łatwo. Łatwo tzn. pod względem nawigacji, bo do
wejścia GPN prowadziła asfaltowa droga, więc już nie mieliśmy
się prawa zgubić. Nie myślcie, że do GPN szliśmy bez
zatrzymywania - co jakieś 30 min robiliśmy krótkie przerwy (ok. 5 min). W końcu: brama GPN, zdjęcie przy wejściu i ruszyliśmy na
podbój Turbacza.
Koniec Koninek. Wchodzimy w Gorce. |
Wejście do GPN. |
Pamiątkowa fota. |
Jeżeli
ktoś ma przy sobie mapę, to może spojrzeć sobie na układ
poziomic i będzie wiedział, jak strome jest podejście niebieskim
szlakiem. Do tego należy dodać fakt, że od kilkunastu godzin
byliśmy na nogach (ja ponad 24), mieliśmy plecaki ważące grubo ponad 10 kg, przemoczone buty po nocnym błądzeniu, ale trzeba było
iść.
Przynajmniej
pogoda była ładna... :)
Początkowo
wszystko było ok, ale po jakimś czasie zacząłem iść w tempie, jakie były pokazywane na tabliczkach znakujących przejścia, a
potem nawet wolniej. Strasznie dłużyło mi się to podejście,
nawet
przy tzw. Ołtarzu papieskim, było do schroniska już tak blisko, a
odczuwalnie tak daleko.
W
końcu – jestem, przed południem, schronisko PTTK na Turbaczu.
Nastąpiła
ta prawdziwie przyjemna chwila – w końcu mogłem zdjąć buty.:D
Okolice szczytu Czarne Błota (946 m n.p.m.)... |
Jeszcze godzina... |
Przepiękne Gorce. :) Hala Turbacz. |
Wypas owiec. |
Zarezerwowałem pokój, doprowadziłem siebie do jako takiego stanu
czystości i
w
oczekiwaniu na Piotrka mogłem zająć się.... czytaniem Przeglądu
Sportowego.
Piotrek przyszedł
ponad godzinę po mnie. Nie znam szczegółów jego wejścia,
oprócz tego, że po drodze uciął sobie krótką drzemkę. To
zresztą nieistotne. Dotarliśmy do schroniska i mogliśmy już pomału zacząć myśleć o
Tatrach, które widoczne były na horyzoncie...
***
Cały artykuł możesz odsłuchać poniżej. Jest to wersja testowa, więc przepraszamy za jakość : )
<<Część ósma || Spis treści || Część dziesiąta>>
Ostatnio przeczytałem bardzo ciekawy artykuł na stronie internetowej https://climb.pl/turbacz-gdzie-tkwi-jego-popularnosc/ .Każdy kto wejdzie na tę stronę to przeczyta mega artykuł.
OdpowiedzUsuń