piątek, 26 czerwca 2015

Polskie Żaglowce - STS Lwów

Ruszamy z nową serią artykułów. Tym razem, chyba po raz pierwszy od czasu powstania naszego bloga, porzucamy tematykę majestatycznych gór, pięknych, jurajskich widoków i niezwykle barwnych postaci. Oddajemy cumy, stawiamy żagle i pozostawiamy ląd daleko za horyzontem. "Polskie Żaglowce" to seria, za pomocą której chcemy przybliżyć Wam historię największych, najpiękniejszych i najbardziej znanych żaglowców, które pływając przez lata pod polską banderą, po wszystkich morzach i oceanach świata, przyniosły nam chlubę. Dzisiaj przedstawiamy Wam historię żaglowca "STS Lwów" - pierwszego polskiego żaglowca szkolnego i pierwszego, który pod polską banderą przekroczył równik.

STS Lwów
Początki

W 1869 r. brytyjska stocznia w Birkenhead "G.R. Clover and Co" wybudowała i zwodowała fregatę CHINSURA. Pod brytyjską banderą pływała ona do Australii i Indii aż do 1893 roku, kiedy została kupiona przez włoskiego armatora i przemianowana na LUCCO. Podczas jednego ze swoich rejsów straciła maszty w sztormie na Oceanie Indyjskim. Statek został ponownie otaklowany - tym razem jako bark i sprzedany do Holandii w 1915 roku, gdzie ponownie zmienił nazwę na NEST. W 1920 roku został kupiony przez Polaków.

Poświęcenie Lwowa i podniesie bandery

Okręt (nie)wojenny

Dla polaków był to okres odbudowy ojczyzny. Po wielu latach zaborów i po I Wojnie Światowej Polska 11 listopada 1918 roku odzyskała niepodległość. Wreszcie też mieliśmy swój własny kawałek wybrzeża, z którym wielu postanowiło związać swoje życie. Tysiące młodych ludzi ruszyło na Pomorze Gdańskie w poszukiwaniu pracy, a czasem po prostu z żądzy przygody. Tych tysięcy nie można było stracić i zawieść. Potrzebni byli nauczyciele morskich fachów, specjaliści w morskich zawodach, wychowawcy. Każdy był na wagę złota. Każdy z nich ma teraz swoje miejsce w historii

Za sterem Lwowa
oswajania morza i morskiego trudu. Wśród nich byli tacy, o których powstawały legendy. Jednym z nich był Tadeusz Ziółkowski. 4 marca 1920 roku porucznik marynarki, a potem kapitan żeglugi wielkiej Tadeusz Ziółkowski, człowiek o wielkim doświadczeniu w pływaniu na żaglowcach, został wezwany przez Polskie Dowództwo Sił Morskich do Warszawy, żeby posłużyć radą przy zakupie jednostki dla potrzeb organizowanego szkolnictwa morskiego. Wybór padł na stalowy bark NEST pływający pod włoską banderą. Długość jego wynosiła 85,1 metrów, szerokość 11,4 metra, zanurzenie do 7 metrów. Na swych masztach niósł 1500 metrów kwadratowych żagla, mogących

Załoga STS Lwów

rozpędzić statek do prędkości 12,5 węzła. Został kupiony za 247 tysięcy dolarów. Jeszcze w Holandii został przebudowany. Dla potrzeb szkoleniowych wyposażono go w kubryk i hamaki dla uczniów, jednak pozostawiono część przestrzeni ładunkowej. W efekcie żaglowiec mógł zabrać na swój pokład 35 marynarzy i 140 uczniów, a także 1293 BRT ładunku (tona rejestrowa brutto - dawna międzynarodowa jednostka pojemności rejestrowej statku). Jego burty zostały pomalowane na czarno, z wielkim białym pasem i czarnymi kwadratami imitującymi dawne ambrazury, według zaleceń admirała Nelsona. Nadano mu nową nazwę - LWÓW. Jego dowódcą został Tadeusz Ziółkowski. Pod koniec sierpnia 1921 roku wyruszył w swój pierwszy szkoleniowy rejs. 4 września Lwów stanął na redzie gdyńskiego portu, gdzie uroczyście poświęcono statek i podniesiono banderę.

Szorowanie pokładu na STS Lwów

A ponieważ podlegał Departamentowi Spraw Morskich Ministerstwa Spraw Wojskowych, była to Polska Bandera Wojenna. Portem macierzystym żaglowca został Gdańsk. W związku z reorganizacją administracji morskiej 31 grudnia 1922 roku ORP LWÓW opuścił wojenną, a podniósł banderę marynarki handlowej. Dowódca Tadeusz Ziółkowski został przemianowany na komendanta.

STS Lwów niósł 1500 metrów kwadratowych żagli

Pod Polską Banderą

Okręt ten przyniósł prawdziwą chlubę Polskiej Banderze. W każdym porcie, w którym się pojawiał budził podziw - za równo sam żaglowiec, jak i jego załoga. Zawsze witały go tłumy na nabrzeżach i nie jednokrotnie wyprawiano przyjęcia na cześć marynarzy z STS Lwów. Trasy jego rejsów były ustalane w zależności od aktualnie przewożonego towaru, gdyż żaglowiec sam zarabiał na swoje utrzymanie. Pływał głównie po wodach Bałtyku i Morza Północnego, ale wkrótce zaczęto planować dalsze trasy. Załoga nie miała łatwo. Dowodzona twardą ręką komendanta Ziółkowskiego musiała się pogodzić z trudnym, wręcz spartańskim życiem, zbliżonym do czasów, kiedy  kiedy to "statki były z drewna, a ludzie z żelaza". W rejs zabierano peklowane w beczkach, solone mięso.Przechowywana w skrzyniach mąka po jakimś czasie kamieniała, a inne produkty zbożowe trzeba było przed jedzeniem


Uczniowie Szkoły Morskiej w Tczewie - późniejszej Akademii Morskiej w Gdyni
oczyścić z robactwa. Racjonowano wodę słodką - dzienna racja do mycia wynosiła 1 litr, a prano wyłącznie w wodzie słonej. A przecież wspomnienia z tamtych lat przekazują głównie młodzieńczą radość. Władysław Milecki, który jako jeden z pierwszych popłynął w rejs pod komendą Ziółkowskiego, w swych wspomnieniach w książce zatytułowanej "Na morze po chleb" pisał:


Praca na rejach

"Dowódca statku szkolnego, kapitan Ziółkowski, wychowywał się w twardej szkole, 
zaczynał swą karierę życiową od chłopca okrętowego na niemieckich żaglowcach 
frachtowych, W stosunku do uczniów był równie twardy i wymagający. W pierwszych latach 
naszego morskiego życia był dla nas symbolem prawdziwego wilka morskiego z powieści 
Londona. Używał swoistej terminologii morskiej i komend w dosłownym tłumaczeniu 
z niemieckiego. Komenda „Na maszty szkrabaj się!” – jak trzask z bata padała co dzień rano 
na apelu. Zamiast porannej gimnastyki było bowiem przechodzenie przez maszty. (…) Czasem 
kapitan nie był z nas zadowolony. Wtedy po rannym apelu padała najpierw komenda: „Buty 
 i skarpety luz!” a później: „Na maszty szkrabaj się”. (…) Jeżeliby kapitan Ziółkowski 
zobaczył kogoś opartego o nadburcie przy wchodzeniu statku do portu, to marny byłby jego 
los (…) Tak samo kapitan nie znosił chodzenia przez uczniów zwykłym krokiem przy 
wykonywaniu jakiejkolwiek komendy. Na wezwanie przełożonego należało stawić się biegiem 
i wszystkie polecenia uczniowie musieli wykonywać biegiem. Bywało naprawdę głodno 
i chłodno, ale dziś z perspektywy czasu wszystko inaczej się wspomina. Tak jak w czasie 
pływania często narzekaliśmy na kapitana, tak po skończeniu Szkoły wszyscy wychowankowie 
wspominali Go z równą sympatią i serdecznością. Wielu darzyło Go niemal synowską
miłością. Ziółkowski był dla nas wszystkim.(…) Był twardy dla nas, ale był również twardy 
dla siebie, za to ceniliśmy Go, szanowali i kochali." 


Widok z grotmasztu

Również z pokładu Lwowa wywodzi się wiele pięknych tradycji kultywowanych po dziś dzień na żaglowcach szkolnych Szkoły Morskiej w Tczewie, przemianowanej potem na Akademię Morską w Gdynii. Dowódca statku nosił tytuł komendanta, nie jak zwyczajowo kapitana. Wynikało to z faktu, że zastępca komendanta i starszy oficer - Mamert Stankiewicz i Konstanty Maciejewicz również posiadali tytuł kapitana żeglugi wielkiej. Wychowany na tradycyjnych żaglowcach,  Ziółkowski, nie uznawał butów przy pracy na pokładzie, masztach i rejach. Stało się to źródłem legendy o stylu wilków morskich na polskich statkach szkolnych i nawet dzisiaj zdarza się pytanie, czy na Darze Młodzieży pracuje się na boso.


Brasowanie żagli

3 maja 1923 roku żaglowiec szkolny STS Lwów wypłynął, w swój chyba najbardziej sławny rejs. Celem tej wyprawy miało być przetestowanie młodych marynarzy w warunkach zupełnie innych od tych, które panują na wodach mórz europejskich, odnowienie więzi z Polonią, a także przypomnienie światowej opinii morskiej o Polsce. Żaglowiec przyjął w Szwecji ładunek cementu do Brazylii. 24 czerwca statek stanął w porcie w Le Havre. Miesiąc później stał już na redzie portu Mindello na Wyspach Zielonego Przylądka. 13 sierpnia 1923 roku żaglowiec, jako pierwsza polska jednostka, przekroczył równik. Na jego pokładzie odbył się również pierwszy, polski, równikowy chrzest 


STS Lwów - już przemalowany na biało

morski. i. 8 września statek zacumował w Rio de Janeiro w Brazylii, a 18 września przypłynął do Santos, gdzie wyładował cement. Marynarze odbyli także wycieczkę koleją do Sao Paulo. W połowie października żaglowiec pojawił się na redzie Paranagui, skąd po kilku dniach spotkań załogi z oficjelami i Polonią obrał kurs na północ. 1 stycznia 1924 r. „Lwów” dotarł na redę angielskiego portu Falmouth, a 11 stycznia do Cherbourga gdzie pozostał na dłuższy remont. Tam też, 


Lwów (na pierwszym planie) i jego następna Dar Pomorza (na drugim planie po lewej)
prawdopodobnie przemalowano okręt na biało. Załoga częściowo wróciła do Gdańska. W rejsie oprócz komandora Ziółkowskiego brali także udział Karol Olgierd Borchardt i Konstanty Matyjewicz-Maciejewicz (który był później trzecim dowódcą „Lwowa”), a także 170 członków załogi. Dla kpt. Ziółkowskiego był to ostatni rejs jako komendant Lwowa. Został on on mianowany wicekomandorem pilotów portu w Wolnym Mieście Gdańsku. Następnymi dowódcami byli Mamert Stankiewicz i Konstanty Matyjewicz - Maciejewicz. 


kpt. Tadeusz Ziółkowski - kapitan legenda, pierwszy komendant żaglowca

Smutny koniec pod Banderą Wojenną

W 1929 roku zakupiono żaglowiec, który miał być następcą dla STS Lwów. Jednostka, której nadano nazwę Dar Pomorza przybyła do Gdyni 19 czerwca 1930 roku.  13 lipca 1930 opuszczono Polską Banderę Handlową na pokładzie STS Lwów i przekazano ją na Dar Pomorza. Lwów został przekazany do służby w Marynarce Wojennej. Już jako hulk, czyli stary, zdekompletowany okręt służył jako  pływające koszary dla załóg okrętów podwodnych, później jako magazyn, a ostatecznie jako portowa krypa do przewozu węgla. Został wycofany ze służby w 1938 roku. Głosy nielicznych, aby ten zasłużony i owiany legendą statek zabetonować i przerobić na pomnik, bądź muzeum, nie znalazły dostatecznego poparcia i statek został zezłomowany. Rozebrany już prawdopodobnie w czasie II Wojny Światowej, odpływał część po części na oceany kart historii i morza ludzkich wspomnień.

ORP Żbik i ORP Lwów - już jako hulk

Pozdrawiam
Czarek




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz